
Solid Rock – to zespół, który serwuje wytrawnym słuchaczom covery dIRE sTRAITS. Andrzej Waluk - założyciel grupy, pieczołowicie dobiera muzyków, którzy mają już swoją renomę na rynku muzycznym. W poprzednich częściach cyklu, przedstawiałam krótkie rozmowy z członkami zespołu. Myślałam, że selekcjoner „Solid Rock” zakończył „nabór” ale on miał jeszcze jednego asa w rękawie i właśnie nie zawahał się go użyć.
Jest nim saksofonista Tomasz Mieczykowski, to z nim rozmawiałam nie tylko o muzyce ale i niektórych faktach z historii olsztyńskiej sceny, świata artystycznego i o prawach jakie nim rządzą. Saksofonista współpracował z wieloma artystami polskimi i zagranicznymi był i jest muzykiem sesyjnym, który z powodzeniem odnajduje się zarówno w muzyce klasycznej jaki i w innych nurtach, które mają charakter komercyjny, ma również swoje miejsce na scenie muzyki klubowej.
Spełnił też swoje marzenie i w olsztyńskiej Szkole Muzycznej założył klasę saksofonu, z powodzeniem pełni tam rolę nauczyciela. Tomasz Mieczykowski współpracuje również z olsztyńską Filharmonią Warmińsko – Mazurską. Grywa też w naszym mrągowskim „Klubie Standard”.
Jak zaczęła się twoja muzyczna przygoda?
Od dzieciństwa jestem związany z muzyką, od siódmego roku życia uczęszczałem do olsztyńskiej szkoły muzycznej. Pierwszym instrumentem, na którym uczyłem się grać był klarnet. Jeszcze w czasach szkolnych stale marzyłem o saksofonie. Robiłem wszystko, aby to pragnienie zrealizować, ale żyłem w innych czasach, możliwości nie były takie same jak obecnie. Nie było w szkołach muzycznych klasy „saksofon”, to był wówczas taki instrument na uboczu, więc grałem na klarnecie.
Jak doszło do tego, że dziś jesteś bardziej znany jako saksofonista?
Powiem krótko - zawsze tego bardzo chciałem robiłem wszystko w tym kierunku żeby grać na saksofonie. Marzenia się spełniają ale trzeba być konsekwentnym w dążeniu do celu. Moja edukacja to wiele ukończonych szkół na klarnecie w Olsztynie, na saksofonie w Płocku, a podsumowaniem była Akademia Muzyczna w Katowicach na Wydziale Jazz i Muzyka Estradowa.
Jakie były twoje drogi, ścieżki muzyczne?
Pierwsze kroki stawiałem w zespołach, już w czasie nauki w szkołach muzycznych. Wówczas, delikatnie zaczęło się tam coś dziać w kierunku bardziej rozrywkowym. Po szkole stworzyłem: „Mieczyk Jazz Quartet” – to był kwartet, z którym występowałem podczas festiwalu Jazzowego w Olsztynie. Pamiętam, że wówczas odbył się benefis Wojciecha Karolaka. Była to też przestrzeń stworzona dla zaistnienia młodych zespołów z Olsztyna. Właśnie wtedy zaczęli istnieć muzycy dziś znani, związani, w swych muzycznych początkach, ze środowiskiem olsztyńskim, między innymi: Grzech Piotrowski, „Bracia Golec”. Tomasz Szymuś. To były czasy naszych początków, narodzin - bardzo ciekawy moment muzyczny w naszym mieście. Większość z nich wyjechało i obecnie grają w Warszawie lub są porozrzucani po Polsce.
Po moich początkach jazzowych pojawiły się drogi komercyjne. Grałem z olsztyńskim artystą estradowym Norbim. To były też fajne czasy, występowałem z nim przez trzy lata... No i wpadłem w taką dróżkę bardziej komercyjną. Pojawiła się gra z didżejami - wszedłem w to zupełnie spontanicznie, miało to być zabawą, a trwa to do dnia dzisiejszego, ponad dwadzieścia lat. Prezentowaliśmy muzykę elektroniczną z dodatkiem „żywego” instrumentu tzw. Live Act. Byłem jednym z prekursorów w tej dziedzinie. Jestem też muzykiem sesyjnym, nagrywałem ścieżkę muzyczną saksofonu dla różnych producentów i efekt tej pracy znajdziemy na różnych płytach w całym świecie.
Co w twoim graniu było i jest dla ciebie najważniejsze?
Generalnie, dla mnie najważniejszą była muzyka improwizowana. To było coś, co zawsze chciałem robić. Jak widać, zarówno muzyka klasyczna, jak również szeroko rozumiana muzyka rozrywkowa, grana na saksofonie – nie są mi obce. Nigdy nie zamykałem się na żadne gatunki i style muzyczne. Chciałem grać na saksofonie, a saksofon jest instrumentem bardzo elastycznym. Muzyka klasyczna grana na tym instrumencie, nie była popularna, dlatego brakowało nauczycieli saksofonu w szkołach muzycznych. Zacząłem uczyć w szkole muzycznej w Olsztynie i tam, udało mi się stworzyć klasę saksofonu, której nie było, a ja zawsze marzyłem o tej klasie.
Jesteś więc muzykiem spełnionym i zadowolonym z tego, co robiłeś?
Bywało różnie, bo wszyscy muzycy z jednej strony robią to, co lubią, z drugiej chcą zarabiać pieniądze i to wpływa na podejmowane decyzje, na to w co i jak się angażujemy. Mam dużo utworów, które skomponowałem i zaaranżowałem. Próbowałem różnych rzeczy, nagrałem swój autorski materiał, jednak, przyszedł czas, że zrozumiałem, że świat tego nie usłyszy z różnych powodów, że nie można tego sprzedać w formie jako kompozytor i wykonawca. Myślę, że w środowisku olsztyńskim jest dużo ciężej, ponieważ Olsztyn nie jest prężnym ośrodkiem kulturalnym takim, że można liczyć na to, że spotkasz tu wielu muzyków, miejsc, w których można grać, że otrzymasz tu dużo propozycji. Chodzi mi tu o rzeczy bardziej ambitne, na przykład o muzykę jazzową, którą lubię i gram, jeśli mam taką okazję. W ostatnim czasie takich okazji jest coraz więcej, ale nadal organizatorzy wielu wydarzeń patrzą na to, co będzie się podobać w tym regionie, co się sprzeda. Lubię tak zwany „męski jazz”…
Obecnie, przez większość mojego czasu, jeżdżę po całej Polsce, gram z innymi muzykami. Jest to rodzaj muzyki spontanicznej, niezaaranżowanej. To mnie utrzymuje w takiej świeżej energii. Teraz nadszedł taki czas, że realizuję swoje gusta muzyczne, które we mnie siedzą. Jestem zadowolony z tej konsekwentnej drogi, że po tylu latach saksofon jest wciąż ze mną.
Wróćmy do zespołu „Solid Rock”, w którym zacząłeś grać. Powiedziałeś mi wcześniej, że przy graniu coverów należy mieć pewną umiejętność, wiedzieć jak je zagrać. Jak to zrobić, by z jednej strony nie być jedynie odtwórcą utworu, a z drugiej nie przesadzić w dodawaniu czegoś od siebie?
Muszę zaznaczyć, że zespół dIRE sTRAITS, to są moje młodzieńcze lata, przede wszystkim zapadły mi w serce ich ballady. Ich utwory mają to, co ja lubię, czyli dużą przestrzeń na improwizację. Jednak to jest klasyka, którą nie każdy potrafi zagrać. To co wiąże się z coverami jest wyzwaniem, bo z jednej strony musimy odtworzyć to, co ktoś już kiedyś zrobił, ponieważ tego będzie od nas wymagał słuchacz. Można grać czyjeś utwory całkowicie po swojemu, ale to trzeba by było wszystko przerobić na inny klimat. Można z tego zrobić chillout, granie akustyczne, można zrobić wiele rzeczy, ale chłopaki z „Solid Rock” poszli w stronę, dokładnego odzwierciedlenia tego, co było. To jest bardzo trudne zadanie, w tym przypadku, dlatego, że tu trzeba to potrafić zrobić, mieć do tego potencjalnie możliwości i to na różnych płaszczyznach: instrumentalnej, wokalnej, to trzeba mieć wszystko dobrze poukładane. Należy też mieć ogromny warsztat wykonawczy, bo to nie są łatwe piosenki takie, że wszystko od razu pięknie wchodzi. W muzyce dIRE sTRAITS jest duża precyzja, świetna muzyka i aranże. Chłopaki z „Solid Rock” doskonale czują muzykę tego zespołu. Byłem mega, pozytywnie zaskoczony ich poziomem.
Znajdujesz przestrzeń dla siebie, z saksofonem, w „Solid Rock”?
Początkowo sam nie byłem świadomy w ilu utworach dIRE sTRAITS był wykorzystywany saksofon. Ponieważ w wersjach płytowych nie wszędzie ten saksofon był, natomiast na koncertach już tak. Okazuje się, że tego saksofonu jest mnóstwo. Gdy Andrzej Waluk do mnie zadzwonił z zapytaniem, czy chciałbym z nimi zagrać, to skojarzyły mi się nawet dwa czy trzy tytuły tych utworów, ale pomyślałem sobie: „Ich jest niewiele, co ja będę na ich koncercie robił? Zagram cztery utwory i będę stał”? Potem okazywało się, że z każda naszą rozmową i próbą, dochodzą kolejne utwory. Andrzej przesyłał mi właśnie te wersje koncertowe, gdzie saksofon był. Okazuje się, że już gram i ćwiczę w prawie dziesięciu utworach. Na naszym pierwszym wspólnym koncercie na kilkanaście granych coverów nie grałem tylko w dwóch, czy trzech. Miałem co robić. Jest tu przestrzeń na saksofon, na improwizację, tylko trzeba umieć ją sobie stworzyć i trzeba też pamiętać o tym, że tego saksofonu nie może być za dużo, żeby nie przesadzić. Wydaje mi się, że ja w zespole „Solid Rock” nie przeszkadzam muzykom, ale to już oni muszą to ocenić sami…
Czy masz swoje miejsce na ziemi?
Miałem taki moment, że szukałem swojego miejsca na ziemi. Nawet przez rok mieszkałem za granicą. Tak czy inaczej zawód muzyka, artysty to jest cały czas życie na walizkach. Jednak Olsztyn jest miejscem, w którym znalazłem wszystko to, co chciałem, choć muzycznie to miejsce jest dla mnie wyzwaniem. Żyje mi się tu dobrze, mam tu swoich bliskich, podoba mi się to otoczenie, przyroda, to że nikt tu się tak nie spieszy. Mogę odpoczywać na łonie natury, posłuchać śpiewu ptaków, pójść nad jezioro. Nie muszę na siłę wyjeżdżać gdzieś na wakacje, ale mogę ha, ha ... Zawsze chętnie tutaj wracam po koncertach i się relaksuję. W Olsztynie, jako mieście, dobrze mi się żyje, od tej strony prywatnej. Muzycznie trochę gorzej, ale daje radę. Dlatego wielu muzyków, którzy właśnie tu mieli swoje początki, wyjechało w inne rejony kraju. Ja podjąłem świadomą decyzję, że jednak tu zostaję. Wielu świetnych, olsztyńskich muzyków dokonało podobnego wyboru. Przydałoby się takie miejsce, w naszym mieście, abyśmy mogli się tu realizować. Potrzebna jest też odpowiednia publiczność, bo bez nich też jest ciężko się rozwijać. To są nasze marzenia.
Dziękuję za rozmowę i życzę tobie, żebyś nadal spełniał swoje marzenia. Agnieszka Beata Pacek
Zdjęcia pochodzą z archiwum prywtnego Tomasza Mieczykowskiego i zostały wykorzystane za jego zgodą.
Poniżej zachęcam do wysłuchania frgmentów występów "Mieczyka"
https://www.youtube.com/watch?v=nymuqzNtgxc
https://www.youtube.com/watch?v=WhMp21dv8eY
https://www.youtube.com/watch?v=o9f46cA_u0o
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie