
Musical „Metro” obchodzi swoje trzydziestolecie. Spektakl ten wyreżyserował Janusz Józefowicz, libretto napisały: Agata i Maryna Miklaszewskie, a muzykę skomponował Janusz Stokłosa. Premiera odbyła się w Warszawie w Teatrze Dramatycznym w 1991 roku. Musical był również wystawiony na Minskoff Theatre na Broadwayu. O tych początkach opowiedziała mi Joanna Lewandowska, z wykształcenia muzyk i terapeuta, a zawodowo: artystka estradowa. Występuje od lat na deskach teatru i w różnych scenach w kraju i zagranicą, jako aktorka i uznana wokalistka.
Zobacz także:
Jak wyglądał casting do „Metra”?
Byłam w gronie tych szczęśliwców, którzy przeszli castingi, na które przybyło ok. pięć tysięcy osób. Eliminacje trwały miesiące i w końcu dostałam się do obsady tego musicalu. Gdy już z tych pięciu tysięcy pozostało nas około siedemdziesięciu osób, wywieziono nas na około pół roku do takiego miejsca pod Warszawą, gdzie mieliśmy przyspieszoną szkołę musicalowo – aktorską. Uczono nas: dykcji, emisji głosu, tańca, jazzu, akrobatyki, biegów przełajowych…
Z jednej strony było to doświadczenie, które wszechstronnie was rozwijało, ale i wiązało się z ogromnym wysiłkiem i wyrzeczeniami?
Tak było trudno. To było męczące i stresujące, niewiele spaliśmy… Co jakiś czas przyjeżdżał do nas Janusz Józefowicz i z Januszem Stokłosą. Z tej grupy eliminowali kolejne osoby, po to aby został trzon spektaklowy. Jadąc na to zgrupowanie nie wiedziałeś: czy zostaniesz, czy za tydzień nie będzie kolejnych eliminacji i odpadniesz. Niewątpliwie, to była dla mnie wielka nauka zawodu, gry scenicznej. Przyjeżdżali uczyć nas ludzie z całego świata, za to jestem ogromnie wdzięczna.
Jak na tamte czasy, miałaś wówczas jedną z najlepszych szkół?
Tak, to było niespotykane. Wtedy w Polsce były szkoły teatralne, muzyczne (instrumentalne), a śpiewu uczono tylko w nurcie klasycznym. Edukacja w ramach śpiewu rozrywkowego raczkowała. Jedynie w Katowicach był już wydział Jazzu. W ogóle musical nie jest polską dziedziną, tutaj dopiero były przecierane szlaki.
Jak wyglądały te pierwsze kroki w „Metrze”?
Gdy dostałam się do „Metra” byliśmy podzieleni na „małpki” i „sikorki” (śmiech). „Małpkami” nazywano tancerzy, a „sikorkami” – wokalistów. Wszyscy w obsadzie, musieli uczyć się wszystkiego, ale jednak to ukierunkowanie było zgodnie z indywidualnymi predyspozycjami. Rzadko się zdarza, żeby ktoś jednocześnie wybitnie tańczył i śpiewał. Ja zostałam zakwalifikowana zarówno jako „małpka” i jako „sikorka”. Było tylko kilka osób, które miały tak samo mocne obdarowanie i w tańcu i w śpiewie. Jednak, ja mam ponad przeciętny rozmiar w dół (śmiech) … nie mam zbyt wiele wzrostu, tylko metr pięćdziesiąt… i to było trudne dla mnie. Niełatwo było wszystko pogodzić. Jednak miałam swoje solo stepowe, to była taka rzecz, która była w spektaklu jakoś zaznaczona. Zaczęłam głównie rozwijać się w kierunku wokalnym i aktorskim. Uważam, że w tym gronie, byłam jedną z najsłabszych osób.
Z jednej strony mówisz, że byłaś najsłabszą, a z drugiej byłaś i „sikorką” i „małpką” -jako jedna z nielicznych - czy nie ma w tym jakiejś niekonsekwencji?
Zgadza się. Chodzi mi o to, jaki ja miałam poziom na tle grupy. Tam były osoby po szkołach baletowych, teatralnych, miały one stosowne wykształcenie, warsztat. To, że we mnie zobaczono te zdolności i potencjał, sprawiało, że ja się cieszyłam z tego, że w ogóle tam byłam i nie musiałam mieć żadnej solówki. Liczyłam się z tym, że żadnego zdania, żadnej piosenki nie zaśpiewam solo, dla mnie i tak już to było coś niesamowitego. To była i tak nobilitacja. Fakt, że nadal jestem w tym spektaklu, po takich castingach i takim nakładzie pracy… Później okazało się, że miałam i swoją solową piosenkę, dialogi na scenie oraz solo stepowe… To było ciekawe, że jak dostaliśmy się do tego musicalu były wyznaczone już główne role, ale dla nas nie było wiadomo kto i co będzie grał. Każdy dostał przydział iluś tam ról. Te catingi polegały też na tym, żeby weryfikować, czy się faktycznie nadajesz do takiej roli. Sprawdzano jaki jest twój progres. To było przedziwne, że osoby takie jak ja, nie miały nic, a tak się rozwijały, że reżyser po tych kilku miesiącach mógł podjąć decyzję, że da im dużą rolę. W końcu zostało nas około czterdziestu osób w obsadzie. Musieliśmy być gotowymi, gdyby nagle było konieczne jakieś zastępstwo, przydzielono nas po parę osób do każdej z ról.
To do jakich ról przydzielono ciebie?
Przy pierwszym składzie „Metra” te role były tworzone osobowo, więc ja byłam przydzielona do roli Edyty Górniak. Ona grała samą siebie, bo scenariusz był pisany pod konkretne osoby. Grałam kilka ról jednocześnie, trochę rolę Barbary Melcer, która miała solo stepowe. Jednocześnie grałam kawałek roli Denisy Gejźlerowej (Czeszka), która grała przyjaciółkę głównej bohaterki Ankę, którą kreowała Katarzyna Groniec i to z nią śpiewałam właśnie duet. Śpiewałam też z innymi dziewczynami, między innymi też Edytą Górniak. Więc stworzyła się dla mnie taka rola, która łączyła kilka postaci. Później, te nasze dwa składy „Metra” zostały połączone w jedno. Gdy Edyta zaczęła grać rolę Katarzyny Groniec, głównej bohaterki, ja weszłam na rolę Edyty. Tak było, że tyle miesięcy pracując w składzie, umiało się wszystkie role.
Metro zaistniało w czasie po transformacji ustrojowej. Odbierałam ten spektakl jako historię młodych ludzi, którzy chcieli się w jakiś sposób wybić, zachłyśnięci Ameryką, zachodem i o tym, że marzenia mają swoją cenę, a nie było tak łatwo i słodko… Według ciebie, o czym opowiadał musical „Metro”?
Ta historia była bardzo o nas, bo jednak to my przechodziliśmy te wszystkie castingi. Często dzieciaki przyjeżdżały z małych wiosek, do Warszawy - tej „Ameryki” – oczywiście nie było wówczas u nas metra, był Dworzec Centralny. W spektaklu to było tak podkoloryzowane, w życiu było troszeczkę inaczej, jednak opowieść jest o ludziach, którzy mają pasję, bycia na scenie i kładli wszystko na jedną kartę. Opuszczali swoje domy, opowiadali o tym, w większości, jak im było źle w swoich domach, o trudnych relacjach z rodzicami, o niezrozumieniu, o pierwszych zawodach miłosnych… Oczywiście też przewijał się ten wątek dotyczący tego, co jest ważniejsze: „Sława - czy lojalność i wierność”? Jedna z ostatnich scen mówi właśnie o tych dylematach, bohaterzy mają wybór: iść sprzedać siebie, swoje ideały i grać za pieniądze, czy pozostać z Janem w podziemiu i być lojalnymi i wiernymi?
Wiem, że po latach jesteś już w innym miejscu. Jesteś dojrzałą kobietą, ukształtowaną światopoglądowo i scenicznie, ale i ty śpiewałaś piosenkę o podobnej tematyce…
Tak, to była „Litania do pieniądza”, dziś nie zaśpiewałabym tej piosenki. Andrzej Poniedzielski kiedyś powiedział o mnie, że ja jestem królową nastrojów, że umiem wchodzić w klimaty, emocje, pokazywać uczucia – coś w tym jest. Wtedy byłam bardzo młoda, nie umiałam oddzielić gry od życia osobistego, to miało na mnie wpływ…
Jak długo byłaś związana z „Metrem”?
Zebrałoby się tego, z przerwami, w sumie z pięć lat… To był też mój trudny czas. Dziś już nie wstydzę się do tego przyznać, że byłam osobą w nałogu. W wieku piętnastu lat zaczęłam brać narkotyki, a gdy już miałam dwadzieścia sześć lat trafiłam do ośrodka dla narkomanów. Skończyłam na Heroinie, brałam wszystko, co było możliwe. Przyczyniła się do tego moja młodość, wrażliwość, szkoła muzyczna, te klimaty, życie artystyczne... Te czynniki sprzyjały uzależnieniom – niestety, ale to nie był jedyny powód. To jest w ogóle cud, że wyszłam z tego, dzięki Bogu. Największe rzeczy, które zrobiłam w swoim życiu – zrobiłam już na trzeźwo, ale to było już po „Metrze”. Te wszystkie późniejsze konkursy, sztuki - były w czasie, gdy już przestałam brać.
Myślisz, że takie wydarzenia artystyczne jak „Metro” mogą być przyczyną czyjegoś upadku?
W pewnym sensie tak. Z jednej strony praca w tym musicalu była najlepszą szkołą dla mnie, ale z drugiej strony - zobaczyłam też, ile osób przegrało swoje życie. Gdy jesteś wysoko, to jak się upadnie, to bardzo boli. To było takie miejsce, gdy wychodziłam po spektaklu i przez godzinę, dwie – rozdawałam autografy - ludzka pycha wywindowana w kosmos. Byłam wówczas tylko osiemnastoletnią dziewczynką, zarabiająca duże pieniądze. Z jednej strony było to dla nas wspaniałe wyróżnienie, ale niemal wszyscy byliśmy bardzo młodzi. Zazwyczaj na taki sukces pracuje się przez lata. Nastolatek nie jest przygotowany żeby to odebrać.
Masz jakieś osobiste przemyślenia z czasów „Metra”?
Wtedy byłam na takim etapie, że chłonęłam i uczyłam się od każdego i od każdego było co brać. Ja byłam tak szczęśliwa, że mogę się uczyć u najlepszych. Choć skończyło się to dla mnie drastycznie i w trudny sposób. Podczas pracy nad musicalem miałam poważny wypadek na scenie. Jestem po siedmiu operacjach kolana. Straciłam, możliwość tańca… wypadek był głównym powodem, że moja przygoda z „Metrem” została zakończona. Dziękuję Bogu, że ja wyszłam z tych wszystkich rzeczy i „złamań” (fizycznych i duchowych). Powtórzę myśl, że: „scena weryfikuje”. Nie jest ważne jak zaczniesz w tym zawodzie, ale jak i kiedy zakończysz, czy nadal grasz, nagrywasz, odnosisz sukcesy, czy nadal trwasz? Czy jesteś dla ludzi na tyle płodny i ciekawy, czy jako artysta dajesz ludziom coś więcej, czy jesteś dla innych inspiracją? Tak naprawdę z pierwszej obsady „Metra” niewiele osób pozostało przez lata na scenie i odniosły trwały sukces.
Gdyby po „Metrze”, po tej kontuzji, miałabyś nie być na scenie, czy jako dziecko myślałaś o innym zawodzie?
To jest dziwne, ale pracując zawodowo, scenicznie - spełniam swoje marzenia. Nie pamiętam już, czy kiedyś chciałabym być kimś innym. Muszę zaznaczyć, że mam w sobie wielki szacunek do takich bardzo prostych zawodów, takich naprawdę zwykłych, najzwyklejszych. Czasami trochę zazdroszczę ludziom w małych miasteczkach, którzy pracują przez osiem godzin i wracają do swoich domów i mają czas na rodzinę, dla swoich dzieci. Dla mnie rodzina jest ważna, a w moim zawodzie trudno jest mieć dla niej czas. W czasie pandemii, nie mając propozycji pracy na scenie, wróciłam do swojego zawodu. Pracowałam w przedszkolu przez rok i uczyłam malutkie dzieci rytmiki. Kiedyś oznaczałoby to dla mnie - artystki, że poniosłam porażkę, że coś nie wyszło mi na scenie. Pandemia totalnie zmieniła moje patrzenie na te rzeczy, w moim życiu przestało istnieć moje stopniowanie i ocenianie poprzez pryzmat „osiągnięć” ludzkich. (CDN)
Jak było w pandemii, szerzej opowiemy w kolejnej części wywiadu do którego lektury zapraszamy.
Cykl wywiadów, które publikujemy w InfoMrągowo zamieszczamy, ponieważ w listopadzie 2023 roku, artystka wystąpi w Mrągowie dwukrotnie.
Rozmowa I: „Scena Weryfikuje”
https://info.mragowo.pl/artykul/rozmowy-z-joanna-lewandowska/1183899
Zachęcamy do odsłuchania na kanale piosenek w wykonaniu Joanny Lewandowskiej kanał YouTube dostęp z dnia 04.10.2023 r.
https://www.youtube.com/watch?v=TBiX8LUWK4U
https://www.youtube.com/watch?v=uM1fP07z3z8
Wszystkie zamieszczone zdjęcia pochodzą z archiwum Joanny Lewandowskiej i zostały przez nią przesłane do redakcji. Autorami wybranych zdjęć są między innymi: Wiesław Czerniawski, Mirek Wiśniewski, a niektóre pochodzą z archiwum Mazowieckiego Teatru Muzycznego w Warszawie; oraz z FB SCH Północ;
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie