
Do tej ciekawej rozmowy, pełnej mrągowskich wspomnień, doszło w czasie pewnego spotkania w domu moich teściów przy kawie i cieście, w obecności Pana Stefana. Cała trójka moich rozmówców, przyjechała na te tereny z różnych regionów Polski. W ten sposób stali się oni osiedleńcami i właśnie tutaj założyli swoje rodziny. Zapraszam do lektury i poznania jak spędzano czas wolny na terenie Mrągowa w okresie, gdy Zdzisław i Genowefa Pacek oraz ich przyjaciel byli jeszcze młodzi...
Agnieszka Pacek: W których latach przyjechaliście do naszego miasta i w te okolice?
Genowefa Pacek:
Przyjechałam tu w sześćdziesiątym czwartym roku, zamierzałam się uczyć w szkole pielęgniarskiej, którą zresztą ukończyłam.
Zdzisław Pacek:
Ja zamieszkałem tu w 1958 roku. Pamiętam, że w okolicy obecnego osiedla Brzozowego krowy chodziły luźno i pasły się...
Pan Stefan:
Przybyłem tutaj w 1970 roku, najpierw mieszkałem w Pieckach. To były czasy! Miałem taki telefon na korbkę, kręciło się nią. Poczta w Pieckach się odzywała,zamawiało się rozmowę do Mrągowa i czekało się na połączenie. Przychodzili do mnie dzwonić znajomi, bo nie było zbyt wiele tych telefonów... A jak chcieliśmy zadzwonić gdzieś zagranicę to i całą noc trzeba było czasem czekać. Człowiek nie raz zapomniał, że gdzieś dzwonił. (śmiech)
G.P.:
Tak było, a ja miałam taki telefon z tarczą i słuchawką, zostawiłam go sobie na pamiątkę... Tak sobie teraz myślę, że porównując czas, gdy przyjechałam do Mrągowa, do chwili obecnej - miasto bardzo się zmieniło. Teraz to prawie metropolia, a kiedyś niewiele tutaj było.
A.P.: Jak wyglądało życie towarzyskie w tym czasie?
Z. P.:
Pamiętam, że przy rynku, tam, gdzie są teraz "ciucholandy", piekarnia i sklepy, był "piwosz" i nic innego nie było w tej okolicy... W Mrągowie były dwie piwiarnie z piwem kuflowym, bywało tam tłoczno...
G. P.:
Gdy się idzie teraz od rynku, w stronę sklepu "Flor Fabo" tam nic nie było, tylko pole i łąka. Dopiero dalej przy ulicy stało kilka domów, a przy rynku leżał duży plac. Wszyscy tam się zbierali, bo często tam rozstawiano wesołe miasteczko i cyrk.
A. P.: Słyszałam o kawiarence u Repowej, bywaliście tam?
Z. P.:
Tak, to była kawiarenka z małą salą, położona po drugiej stronie kina "Mazur", tam, gdzie teraz jest warzywniak. To właśnie tam, po drugiej stronie znajdowała się kawiarenka u Repowej... a dalej, w tym ciągu budynków, pewien Żyd miał zakład tkacki…
G. P.:
Niedaleko był tam też tam sklep papierniczy... Do tej kawiarni wchodziło się tak, jakby z boku. Na wprost stała lada oraz różnorodne ciasta wystawione w szklanych witrynach, a obok były stoliki dla klientów, dla których parzono kawę.
A.P.: A jakiś alkohol tam serwowano?
P. S.:
Wódki chyba nie było, tylko wino ...
G. P.:
Nie pamiętam już... Podawano tam różne, smaczne ciasta i grała muzyka z szafy grającej.
A.P.: Jak toczyło się kawiarniane życie w latach 60 – tych i nieco później ?
Z. P.:
My to najczęściej chodziliśmy do "Polonii" i "Fregaty” ...
G.P.:
W "Polonii" u góry był hotel, a na dole, na parterze - sala restauracyjna. Była ona niewielka w porównaniu z dzisiejszym lokalem, ale ludzi przychodziło tam zawsze bardzo dużo. Stoliki tak ciasno ustawiono, że żeby wstać to trzeba było czasem odsuwać krzesło przy stoliku obok.
P. S.:
Najpierw, jak się tylko wchodziło była szatnia, bo kiedyś w każdej, dużej restauracji były szatnie.
G. P.:
- Większość sali zajmowały stoliki, była wydzielona część na tańce, scena – takie duże podium, na którym grała orkiestra. Był jeszcze taki lokal "Milano"...
A.P.: Jakieś inne restauracje zapadły wam w pamięć?
P. S.:
Była jeszcze "Tęcza". Wówczas powtarzało się takie powiedzenie: "Kogo męczy – to do TĘCZY!" Pamiętam, że niedaleko ratusza była jeszcze restauracja "Ratuszowa", ale tam przychodzili zwykli robotnicy.
G. P.:
My do "Ratuszowej" nie chodziliśmy. Tam serwowano alkohol i obiady. Jeśli chodzi o standard, to było tam gorzej, tak meliniarsko, jak w "Tęczy".
Z. P.:
Jeszcze przypomina się mi "Fregata", która była umiejscowiona niedaleko tam, gdzie był kiedyś bank PKO i Bank Spółdzielczy,piekarnia.
P. S.:
Mawiało się: "Kto bogaty – do FREGATY!"
G. P.:
"Fregata" - to była restauracja z prawdziwego zdarzenia, jak na tamte czasy... W tych wszystkich kawiarenkach wina nikt dużo nie pił. Zamawiało się jedną lampkę, przy której posiedziało się cztery godziny, bo tyle grała orkiestra. Pobawiliśmy się, potańczyliśmy i wracało się do domu, bo o te tańce najbardziej nam chodziło, a coś zamówić było trzeba...
P. S.:
- W kilku restauracjach były dansingi, na które się chodziło. Niemal przez cały tydzień można było tam tańczyć. Zmykano je chyba tylko w poniedziałki...
G. P.:
W poniedziałki i piątki nie było żadnych dansingów. Dwa dni przerwy było. Wen wtorek szło się do "Polonii", w środę spotykaliśmy się we "Fregacie", w czwartek był dansing znowu w "Polonii", a w sobotę i w niedzielę tańczyliśmy we "Fregacie". Niemal w każdy dzień byliśmy na potańcówce. Ja tak lubiłam tańczyć, że mi się wydawało, że moje nogi nie dotykają podłogi...
P. S.:
- Tak razem tańcowali, że jeszcze dzisiaj, po tylu latach ich kolana bolą... (śmiech)
G.P.:
Tak, to właśnie w "Polonii" zapoznałam się z moim przyszłym mężem. Pewnego razu poszłam tam z koleżanką. Nie było już miejsc i posadzili nas przy takim małym stoliku blisko toalety. Zdzisiek bawił się ze znajomymi, gdy szedł do WC, zaczepił nas, z kimś porozmawiał i załatwił nam lepsze miejsce. Od tej pory, na tej imprezie bawiliśmy się już razem...
A.P.: Przypomniało mi się, że gdy przybyłam do Mrągowa, ponad trzydzieści lat temu, była jeszcze otwarta, przez krótki moment, "Jubilatka" położona obok sądu...
G.P.:
W "Jubilatce" wszystko było, alkohol, desery. Tam mieliśmy przyjęcie na czterdzieści osób, po naszym ślubie cywilnym, a ślub kościelny zorganizowaliśmy w naszych rodzinnych stronach.
A.P.: Troszkę się pogubiłam i już nie mogę zlokalizować niektórych lokali, o których mi opowiadacie...
Z.P.:
"Tęcza" stała na rogu, niedaleko miejsca, gdzie teraz "rybol" stoi... Obecnie ten budynek po restauracji jest opuszczony, chyba kupiła go jakaś warszawianka, tam przez jakiś czas później była apteka. To jest niedaleko dużego parkingu. Nie było tam zbyt czysto, i higienicznie i chyba dlatego w tym budynku teraz się nic nie dzieje (śmiech).
G. P.:
Tak, "Tęcza" stała tam, gdzie kończy się teraz ulica Królewiecka, na zakręcie... Przypominam sobie, że jeszcze chodziliśmy na bale karnawałowe i zabawy sylwestrowe na przykład do starego Domu Kultury, tam, gdzie teraz jest "Klub Standard" przy ulicy Jeziornej. Ja do dzisiaj pamiętam klimat tamtych balów... Sylwestra spędzaliśmy też we "Fregacie".
A.P.: Opowiadaliście mi kiedyś, że dobrym miejscem potańcówek, było nasze Molo nad jeziorem Czos...
G, P.:
Tak, często na akordeonie przygrywał nam Pan Augustyniak, na przykład przy okazji jakiegoś święta.
Z. P.:
Puszczano też muzykę z głośników i to nam wystarczało. Niewiele nam było trzeba by się dobrze bawić. Muzykę z głośników też puszczano koło obecnego Mrągowskiego Centrum Kultury, na Placu Rocha. Niedaleko była jednostka wojskowa i od rana głośno grali...
P. S.:
W czasie tańców, na przykład na Molo, nie potrzeba nam było jakiegoś dodatkowego oświetlenia, wystarczyły nam lampy przy chodniku i kawałek miejsca do tańca.
A. P.: Może macie jakieś zdjęcia z tych zabaw i potańcówek?
G. P.:
Coś tam mamy, ale trzeba poszukać...
P.S.:
Kto wtedy robił zdjęcia? Nie było takiego sprzętu, ale i czasu na to nie było, bo my się dobrze bawiliśmy...
Z. P.:
Wystarczył nam kawałek podłogi i tańczyliśmy. Tak naprawdę dobrze się bawiliśmy do stanu wojennego, potem powoli wszystko zaczęło się zmieniać, przenieśliśmy się na domówki...
G. P.:
W ogóle gdziekolwiek muzyka zagrała, my już tańczyliśmy lub śpiewaliśmy... A jak byliśmy rozśpiewani! Wystarczyła jakaś okazja, czyjeś imieniny, to tak śpiewano, że na całym osiedlu, w całej okolicy było słychać! Teraz by wezwano policję i oskarżono nas o zakłócanie ciszy i spokoju. Wtedy śpiewało się do rana... Najczęściej domowe imprezy organizowało się w soboty. Śpiewy i tańce były u nas na pierwszym miejscu. Potrafiliśmy to zorganizować i pogodzić z pracą, dziećmi i życiem rodzinnym.
Choć nasza rozmowa przebiegała nieco chaotycznie, a moi rozmówcy snuli swoje wspomnienia opowiadając mi o nich w tym samym czasie (cała trójka) i trudno było zebrać wszystkie wątki w jedną całość - to jednak, w tamtej chwili, czegoś im pozazdrościłam. Pokolenie moich teściów poznało sekret wspólnej zabawy, bycia razem. Wystarczył im kawałek podłogi, jakaś melodia by wspólnie tańczyć i śpiewać. Nie potrzebne im były zdobycze techniki, by to osiągnąć i zrealizować. W świecie, w którym obecnie, aż nadto dba się o własny wizerunek, taka spontaniczność nie występuje zbyt często. Towarzyszył im entuzjazm i radość z życia, choć trzeba było się uczyć, pracować i dbać o dom. Można było to pogodzić. Zapobiegało to izolacji i samotności, tak budowało się przyszłe Mrągowo i jego okolice. Przeszłość jakoś naznaczyła przyszłość, dla tych, którzy tu pozostali na stałe. Być może, za jakiś czas więcej zdradzą nam odszukane zdjęcia? Kto wie? Agnieszka Beata Pacek
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wszystko super -brakuje kultowego lokalu dla wszystkich Zukowski........pozrawim tam sie dzialo janusz
Miło poczytać i wspomnieć młodzieńcze lata. Należy wspomnieć również o MDK i PDK . Tam działały wszelkiego rodzaju kółka zainteresowań. Zespoły muzyczne, sportowe, taneczne i inne.Można było się wiele nauczyć i wspaniałe, pożytecznie spędzić czas. Na Parkowym była świetlica , Harcówka i siłownia. Muszę przyznać, że komuna dbała o rozwój umysłowy i fizyczny młodzieży. To tylko niektóre atrakcje. Było ich wiele. Innym razem napiszę. Pozdrawiam serdecznie.