
Są takie sprawy i rzeczy, które ciągną się w naszym życiu zbyt długo. Mogą to być zmagania z chorobą, kłopoty rodzinne i finansowe. Nie zawsze mamy wpływ na natychmiastową odmianę naszej rzeczywistości i rozwiązanie swoich problemów. Nasza psychika na tym cierpi i to ona wpływa na to, jak postrzegamy siebie, nasze otoczenie, czy w ogóle chce się nam zaczynać nowy dzień z nadzieją. Przy okazji wstawy „Gwiazd naszych wina” więcej rozmawiamy o niepełnosprawności, długotrwałej chorobie, apatii oraz depresji w życiu człowieka. Chciałam podzielić się, dwoma małymi zabiegami, które odmieniły mój świat w oczekiwaniu na cud zmiany mojej trudnej sytuacji.
W 2009 roku, gdy leżałam na oddziale neurologicznym w Biskupcu w celu dogłębnej diagnostyki mojej choroby, byłam zdruzgotana. Z całych sił próbowałam odnaleźć jakieś światełko i nadzieję. Od kilku miesięcy nie przespałam żadnej nocy, bo stale odczuwałam ból w okolicach dolnego kręgosłupa i nóg. Nie mogłam znaleźć żadnej dogodnej pozycji leżącej, któryby dałaby jakąś ulgę. Do tego towarzyszyły mi okresowe bezwłady lewej nogi, drętwienie jej, stałe mrowienie, stopa mi leciała, miałam brak czucia w trzech palcach.
Zanim dopadła mnie choroba, byłam osobą energiczną, aktywną zawodowo, przebojową, matką dwóch córek, które mnie potrzebowały. Było mnie wszędzie pełno… nagle – czarna dziura… W szpitalu każde badanie, kończyło się złymi wieściami…
Moja współlokatorka (Aneta – Mrągowianka), od lat zmagająca się długotrwałą chorobą, co rano wstawała z łóżka, przed obchodem i z wielkim bólem szła przez długi szpitalny pokój do lustra. Malowała się. Obserwowałam ją przez kilka dni i zastanawiałam się „Po co ona się tak wysila? Przecież i tak leżymy w łóżku. Włosy odgniatają się nam od poduszek, łamią się i wypadają, a personel szpitalny nie zwraca uwagi na nasz makijaż.” Kiedyś ją o to zapytałam. Jej odpowiedź zmieniła moje podejście do sprawy. Powiedziała:
- To „oko - terapia”! Do tej pory czułam się tak beznadziejnie ze sobą. Choroba odebrała mi poczucie kobiecości i godności. To mnie dołowało. Gdy się umaluję od rana - „zrobię sobie oko” - czuję się piękną. Wreszcie robię coś dla siebie i od rana mam radosny dzień, a moja choroba schodzi na drugi plan.” Od tej pory, wszystkie trzy, co rano szurałyśmy nogami do szpitalnego lustra i stosowałyśmy „oko - terapię”. Wróciło nam poczucie humoru, nadzieja. Już potrafiłyśmy się śmiać, pomimo niedobrych wyników badań i czekającego nas długotrwałego leczenia. Taka niewielka rzecz, a wniosła światło w naszą szpitalną codzienność.
Kilka lat później, gdy po drugiej operacji wróciłam do domu i rokowania dalej nie były pomyślne, zakopałam się „w betach”. Nie dbałam o swój wygląd i ubiór. Myślałam: „Bo i po co?” Przez miesiąc nie można mi było wychodzić z domu, a z chodzeniem i siedzeniem i tak miałam wielki kłopot. Mogłam tylko leżeć i to najlepiej na brzuchu, bo z rany na plecach coś się sączyło i najlepiej goiło się, gdy „rana się wietrzyła”... Nie chciałam, aby ktoś mnie widział w takim stanie… Dopadało mnie silne zniechęcenie i przygnębienie. Wówczas przypomniałam sobie scenkę z bajki o Kaczorze Donaldzie. Ożenił się on ze słodką, piękną dziewczyną, wprowadził ją do swego domu, był szczęśliwy… Po jakim czasie, ona stale chodziła w szlafroku, nie uśmiechała się, narzekała, zaniedbała cały dom, chodziła nieumalowana, z papilotami na głowie i niczym nie przypominała tej ślicznej kobiety, którą poznał… Nagle zrozumiałam, że ja jestem jak ta żona Kaczora Donalda. Poddałam się, a to wpływało negatywnie na mój nastrój. Od tej pory w łóżku wyglądałam godnie. Starałam się o to, aby mieć umytą głowę, lekki makijaż i porządek wokół siebie. Ilekroć dłużej niż jeden dzień, zaniedbywałam siebie, przypominałam sobie obraz żony Kaczora Donalda z tej kreskówki i mówiłam do siebie: „Nie jestem żoną Kaczora Donalda!” i z pomocą rodziny brałam się za siebie. Znowu zrobiło mi się lżej na duszy, radośniej i ponownie zachciało mi się chcieć zmierzyć z rzeczywistością.
Gdy długotrwałe problemy, choroba nas dopadają, nasze samopoczucie jest bardzo ważne. Może należy podjąć wówczas jakąś lekką terapię, taką z przymrużeniem oka? Nawet małe rzeczy mogą oddalić od nas stany apatyczne i depresyjne. Te drobiazgi mogą zmienić bardzo wiele. Nabieramy innej perspektywy i w oczekiwaniu na cud zmiany naszej sytuacji, położenia - nauczymy cieszyć się z małych rzeczy, które dadzą nam poczucie szczęścia i zadowolenia. Ciekawa jestem jaką terapię, we własnym zakresie, mogą zastosować mężczyźni w długotrwałej chorobie lub mierzący się z trudnymi sytuacjami życiowymi? Może to będzie jakaś … „pasjo – terapia”? Agnieszka Beata Pacek
Zdjęcie: Sylwia Dębowska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie