
Są takie osoby, które wywarły pozytywny wpływ na życie wielu ludzi. Wspomina się je życzliwie, nawet po wielu latach. Przedstawiam fragmenty wywiadu jakiego udzieliły mi wyjątkowe, emerytowane nauczycielki Danuta Szewczyk oraz Janina Kozikowska. Wydarzyło się to podczas „IV Spotkania z bohaterami Miasta Szytego na Miarę”, w styczniu 2023 roku. Jak się później okazało, większość osób zebranych, stanowiło grono uczniów obu pań, co wywołało lawinę wspomnień, wzruszenia oraz salwy serdecznego śmiechu. Może i Państwo należeliście do tej grupy?
Opinie o zawodzie nauczyciela, szkole i uczniach…
Danuta Szewczyk:
Zawód nauczyciela to jest takie zjawisko… Jeżeli nie będziemy prawdziwi, to nigdy nie będziemy dobrymi nauczycielami. Musimy mieć wady, zalety, umieć się do tego przyznać. Dzieci to docenią i zrozumieją, bo jesteśmy normalnymi ludźmi. Nauczyciel nie może być osobą, która wszystko wie najlepiej, bo tak nigdy nie jest. My wiemy, że też musimy się dokształcać, musimy dopytywać. Wielokrotnie moi uczniowie zadawali mi pytania, na które nie miałam odpowiedzi. Mawiałam wówczas: „Nie wiem, ale sprawdzę i wam jutro powiem.” Dzisiaj nikt by mnie już nie pytał, bo wystarczą tylko dwa kliknięcia i wiedzą wszystko. Znajdują odpowiedzi w Internecie. Gdy ja uczyłam, nie mieliśmy takich urządzeń. Myślę, że jeśli jesteśmy prawdziwi, nawet z jakimiś ułomnościami wiedzy, będziemy zawsze odbierani pozytywnie. Jeśli będziemy udawali wielkich, nigdy nie znajdziemy poklasku wśród młodych ludzi. Pracę w szkole zawsze wspominałam dobrze. Grono nauczycielskie, uczniowie – to było wszystko fajne, gorzej było z władzami oraz z programem nauczania, który czasami był bez sensu. Wszyscy wówczas narzekaliśmy na papirologię, która nikomu nie służyła. (…)
Janina Kozikowska
Nie będę powtarzała tego, co mówiła Danusia, bo to wszystko prawda, bo myśmy razem pracowały. Co prawda - ona była jeszcze smarkata, gdy przyszła do pracy…(śmiech)
D. Sz.:
Jak to miło usłyszeć…
J. K.
…A ja już byłam bardzo, bardzo doświadczoną nauczycielką. Dodam, że moim zdaniem żeby być nauczycielem: trzeba lubić dzieci, trzeba lubić ludzi, trzeba ich szanować. Nie można być nauczycielem jak urzędnik. Przychodzić do klasy, z dziennikiem pod pachą i wskazywać palcem: „To, to, to…” Należy mieć emocjonalny kontakt z drugim człowiekiem. Nie ważne czy on jest mały czy duży, czy też o trzy głowy wyższy od ciebie. Uważam, że trzeba mieć bardzo bliski kontakt z uczniem. Próbować okazać sobie wzajemne zrozumienie. Jeżeli my zrozumiemy uczniów, uczniowie nam też okażą zrozumienie. Jeśli my ich doceniamy, nawet w tych najgorszych sytuacjach, to potem to do nas wraca.
Szkolne wspomnienia …
D. Sz.
Po latach pamięta się fajne rzeczy związane z młodzieżą, jakieś psoty, jakieś fajne akcje. Pamiętam czasy, gdy w szkole trochę źle się zadziało. Pojawiła się moda na różne subkultury, niektóre osoby były punkami, skinami i próbowały narzucać swój styl ubioru pośród uczniów w szkole. Wywierano naciski, presję, groźby, że ktoś może dostać w zęby jak się nie dostosuje. Grono nauczycielskie zostało zobligowane, prze dyrekcję, do przeprowadzenia pogadanki w swoich klasach. Klasa, w której wówczas miałam wychowawstwo, była bardzo inteligentna, porozmawiałam z nimi, tłumacząc im, że tak nie może być. Prowadząc pogadankę na temat ubioru, tego dnia byłam ubrana w białych kozakach, miałam spódnicę w kratę, jakąś bluzkę i zielony sweter. Powiedziałam do nich mniej więcej tak: „Jak można wymagać od kogoś by był ubrany, tak czy inaczej, to tak, jakbym ja wam kazała jutro przyjść do szkoły ubranymi tak, jak ja jestem dzisiaj?!” Na drugi dzień, cała moja klasa ubrała białe kozaki, jeden uczeń założył spódnicę w kratę. Ktoś włożył zielony sweter, białą bluzkę. Wszyscy ubrali się podobnie i tak chodzili cały dzień po szkole, a na plecach mieli napis: „Banda Szewczykowej” (śmiech słuchaczy). To zapamiętałam, bo to było miłe i spontaniczne.
Przypomina mi się kolejne wydarzenie. Mieliśmy mieć wizytację kompleksową z kuratorium. Cała szkoła na baczność, wszyscy chcieli, abyśmy wypadli jak najlepiej. (…) Zauważyłam, że w mojej sali lekcyjnej, w której miały odbyć się pokazowe dwie lekcje, w centralnym miejscu na ścianie była plama nad tablicą, po jakimś jabłku. Obrzydliwie to wyglądało. (…) W tym czasie na terenie szkoły malowali jacyś malarze, więc wzięłam od nich drabinę, farbę i zaczęłam zamalowywać tę plamę. Stoję na tej drabinie, maluję, w tym czasie nadszedł mój były uczeń, który przyszedł do mnie w odwiedziny. Powiedział do mnie: „Co pani robi? To po to się pani tyle uczyła, żeby teraz ściany malować? Mówię pani, idzie pani na kurs dźwigowego, tak jak ja i wie pani ile ja teraz zarabiam?” (śmiech słuchaczy). Uczniowie po prostu nie wyobrażali sobie, że nauczyciel może robić coś innego. (…)
J. K.
Ja byłam obdarowywana takimi klasami dosyć trudnymi. Wówczas nazywano je klasami przysposabiającymi do zawodu lub klasy uzawodowione. To byli uczniowie z przerostem wiekowym. Chodziło o to by oni skończyli edukację na poziomie szkoły podstawowej, a będąc w ósmej klasie mieli jakiś zawód, umiejętności praktyczne. Swoją praktykę zawodową zdobywali w zawodówce (…). Maiłam takich dryblasów, którzy na przykład jechali do Zalca na dyskotekę i prosto z dyskoteki wracali na moje lekcje. Całe towarzystwo spało. W ogóle nie można było z nimi nawiązać żadnego kontaktu, bo oni byli zmęczeni. Opowiadali mi niesamowite historie o tym, co się na tych dyskotekach działo… Moi uczniowie byli wobec mnie tak szczerzy i bezpośredni, że czasami czułam się skrępowana ich wypowiedziami. Kiedy te klasy opuściły mury naszej szkoły, okazało się, że wielu z nich ustawiło się w życiu całkiem dobrze. Gdy dziś obserwuję tych, którzy pozostali w Mrągowie to zasilają oni grono biznesmenów, w większości są ludźmi dobrze prosperującymi.
D. Sz.
Czyli dobrze ich przygotowałyśmy! (śmiech)
A. B. P.
I tej wersji się trzymajmy…
J. K.
Gdy dziś wchodzę do sklepu jednego z moich uczniów, słyszę: „Proszę odsunąć się. Idzie moja wychowawczyni. Proszę, pani bez kolejki”.
D. Sz.
Muszę dodać, że pani Janina, ponieważ miała wspaniały kontakt z trudnymi uczniami, przez wiele lat później była pedagogiem szkolnym.
J. K.
To prawda, przez piętnaście lat, ale moją miłością do końca pozostało nauczanie Biologii. W każdym razie, ci chłopcy ustawili się na swój sposób życiowo, uczyłam też dziewczęta. Pamiętam pewne zdarzenie. Pewnego razu idę nad Jeziorkiem Magistrackim, śpieszyłam się, wówczas miałam już dwójkę dorosłych dzieci. Szłam sama, zamyślona, aż tu nagle, ktoś chwyta mnie, był to mężczyzna wyższy ode mnie o jakieś trzy głowy! Ten facet ściskał mnie i wykrzyczał: „Kocham panią!” Wystraszona pomyślałam: „Co się dzieje?!” Po chwili okazało się, że to był mój były uczeń właśnie z tej klasy przysposabiającej do zawodu (śmiech słuchaczy). Pamiętam jeszcze jedno zdarzenie. Pewnego razu szłam w okolicy naszego ratusza i zobaczyłam, że jacyś panowie strasznie się biją. Polała się nawet krew. W pewnym momencie zorientowałam się, że w bójce brał udział jeden z moich byłych uczniów. On przerwał walkę, powiedział pewne mocne słowo i dodał: „Teraz przestajemy się bić, bo idzie moja nauczycielka, moja wychowawczyni!” (śmiech słuchaczy)
D. Sz.
Także… Szkoła to jest fajna rzecz, uczniowie jeszcze fajniejsi, a to jacy oni są zależy dużo od nas. Pozdrawiamy wszystkich naszych uczniów.
Podczas tego spotkania byłam zaskoczona reakcją słuchaczy, serdeczną atmosferą jaka zapanowała pośród nas. Siłą tej części wydarzenia były wyjątkowe kobiety. Zjawisko nauczyciela, który jest nawet po latach dla kogoś autorytetem, drogowskazem niech nie zanika i dalej trwa. Agnieszka Beata Pacek
Poniżej link do całego wywiadu:
https://www.youtube.com/watch?v=toyVwSBmsfg&t=3311s
Zdjęcia: Sylwia Dębowska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie