Reklama

Coś, czego o mnie nie wiesz - rozmowa z Pawłem Kisielem

Z Pawłem Kisielem znamy się już od lat. Współpracowaliśmy razem w ramach Mrągowskiego Forum Młodzieży, w duecie konferansjerskim prowadziliśmy „Majówkę z MFM” (przed pandemią). Współdziałaliśmy razem przy różnych projektach, akcjach charytatywnych, czy też imprezach na rzecz miasta. Zawsze mnie wspierał przy promocji różnych wydarzeń razem z „OH!Móvie Studio” i ze swoimi filmowcami. Paweł Kisiel to oprócz wskazanych już działalności – reżyser, filmowiec, pedagog, animator, autor scenariuszy, współautor i uczestnik różnych projektów, miłośnik komiksów „Tytusa Romka i Atomka”(Jerzego Chmielewskiego). Nasze mrągowskie ścieżki, często się pozytywnie przecinają i bywa, że idziemy razem przez jakiś czas, we wspólnych działaniach. Już dwukrotnie przeprowadzałam z nim wywiady (w ramach akcji czytelniczej „Mrągowo Czyta – II edycja oraz podczas „IV Spotkania z Bohaterami miasta szytego na miarę”), jednak Paweł jest tak barwną osobowością, że stale mam jakiś niedosyt i dlatego doszło do naszej kolejnej rozmowy.

Opowiedz mi coś, czego o tobie nie wiem i niech to nie będą informacje rodem z plotkarskich portali (śmiech)

— Urodziłem się w Szczytnie, a w Mrągowie mieszkam od drugiego roku życia. Trafiłem tu przez to, że mój tatuś dostał, w ciężkich czasach socjalizmu, bardzo dobrą pracę w Mrągowie i nasza rodzina tu się sprowadziła. Przez większość swojego dzieciństwa mieszkałem przy Ul. Armii Czerwonej- dzisiejsza ul. Królewiecka i chodziłem do podstawówki imienia Ludwika Waryńskiego (śmiech) Obecnie jest to Zespół Szkół nr.1.

Pierwsza, malutka ciekawostka może być zaliczona, co było dalej?(śmiech)

— W pewnym momencie zamarzyło mi się żeby być marynarzem… Trochę złą drogę wybrałem, bo złożyłem dokumenty do Technikum Budowy Okrętów. Jako piętnastolatek wyjechałem do Gdańska, poznałem życie w internacie… Wtedy dostałem bardzo mocną lekcję. Nie byłem dobrym, przykładnym uczniem. Szczerze powiedziawszy, nie podobał mi się kierunek szkoły, który wybrałem, tym bardziej, że byłem na tzw. profilu kadłubowym, uczyłem się konstrukcji kadłuba. Jak byś chciała, mogę ci wykreślić zarys jakiegoś jachtu lub okrętu (śmiech)… Tam spędziłem trochę czasu, wróciłem do Mrągowa, bo nie pozwolono mi robić po raz trzeci drugiej klasy… (śmiech). Z racji, że byłem po pierwszej klasie technikum zezwolono mi na naukę w mrągowskiej Zasadniczej Szkole Zawodowej w kierunku: mechanik maszyn przemysłowych, startowałem od drugiej klasy. Tę szkołę skończyłem. Uczyłem się dalej, bo chciałem się rozwijać i poszedłem do technikum mechanicznego i tu miałem kolejne perypetie…

Okryjmy ten personalny wątek milczeniem…

— Tak… Dalszą edukację kończyłem w Centrum Kształcenia Ustawicznego w Kętrzynie. Cały czas miałem zapędy teatralne oraz aktorskie i tam zaczęło się coś rozwijać w tym temacie. Mocno się udzielałem w ARTEFAKCIE – w grupie teatralnej kierowanej przez już nieżyjącą Annę Pochyłę. Cała nasza ekipa była z nią bardzo mocno związana… Wracając do tematu, wkręciłem się w konkurs recytatorski, okazało się, że zrobiłem wrażenie w tym liceum. Nasze grono stanowili pracujący, dorośli ludzie, a ja dałem coś więcej z siebie. Poszło po całości, zachęcono mnie do prowadzenia szkolnego radiowęzła. Prowadziliśmy tę działalność wraz z moim kolegą „Dziadkiem”. Byliśmy twórczy, wymyślaliśmy audycje rożnego typu. Nie były to tylko programy muzyczne ale i wręcz kabaretowe… no i podziękowano nam, zamknięto działalność szkolnego radiowęzła i nie mogliśmy już sobie poszaleć (śmiech)… ale zaplanowaną edukację w tej szkole pomyślnie ukończyłem, zrobiłem maturę, z poprawką, bo matematyka do dziś nie jest moją mocna stroną. Nauczyciele w tej szkole byli cudowni, pomagali nam…

Czego jeszcze mogą ludzie o mnie nie wiedzieć? To, że przez dziesięć lat uczyłem się języka rosyjskiego i zdawałem go na maturze. Moja przygoda ze szkolnym radiowęzłem przydała się nam na tyle, że pan dyrektor szkoły darzył mnie i „Dziadka” ogromną sympatią i bardzo mi pomógł. Wtedy więcej mnie w szkole nie było, jak było... i tu znowu weszlibyśmy w historie personalne… Dość powiedzieć, że na ustnym egzaminie z języka rosyjskiego opowiadałem kawał po rosyjsku z dodatkiem gry aktorskiej i zdałem. Z chwilą gdy już otrzymałem dokumenty poświadczające, że zdałem maturę – życie postawiło mi wyzwanie: Co teraz? Mając dwadzieścia trzy lata nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Trochę późno zakończyłem naukę na tym etapie. Jakoś mi się wszystko poukładało. Toczyło się moje życie rodzinne, pracowałem, trochę udzielałem się artystycznie i estradowo. W między czasie była „Kaszana” - czyli byłem w zespole rockowym, gdzie śpiewałem.

Czym jeszcze zaskoczysz mnie i naszych czytelników w dziedzinie twojej edukacji?

— W pewnym momencie postanowiłem zdawać do szkoły aktorskiej w Łodzi. Problemem był fakt, że wówczas miałem ukończone już dwadzieścia pięć lat, a wtedy do szkoły aktorskiej można było dostać się do dwudziestego piątego roku życia. Próbowałem pomimo tego, że nie spełniałam tego warunku. Wchodzę na egzamin w komisji w zacnym gronie aktorów zasiadała między innymi Ewa Mirowska zwana „kobietą o kamiennej twarzy”, która rzadko publicznie wyrażała swoje emocje i jeżeli się już uśmiechała to robiła to tylko „półgębkiem”. Stoję na egzaminie, zaczynam odgrywać scenkę do tekstu który recytuję, a był to „Żywot człowieka poczciwego” Mikołaja Reja i nagle, ta aktorka wybuchła śmiechem. Ja nie byłem świadomy co się dzieje, bo wtedy nie wiedziałem, kim jest osoba, która tak zareagowała. Po egzaminie wyszedłem na korytarz i dopadli mnie ludzie, studenci piątego roku, mówiąc do mnie: „Chłopie skąd ty jesteś? Skąd przyjechałeś?” Odpowiadam im: „Z Mrągowa…” A oni na to: „A to już wiadomo - kuźnia talentów, Anna Pochyła i inni…” Potem mi wyjaśniono, że musiałem tak dobrze zagrać, że poruszyłem – niewzruszoną Ewę Mirowską, wywołałem u niej żywą, spontaniczną reakcję. Pomimo usłyszanych po egzaminie wielu pochlebstw - nie dostałem się. Najważniejszą barierą był mój wiek.

I już nie próbowałeś być w studentem w szkole aktorskiej?

— Moje próby nie zakończyły się na tym jednym incydencie… W ostatniej chwili, dzień przed egzaminami w szkole aktorskiej we Wrocławiu, Mariusz Drężek złożył dokumenty za mnie i ja udałem się w podróż do tego miasta, by zdążyć na egzamin. Przyjechałem w dniu egzaminu, o piątej nad ranem i wszystko było zamknięte. Nie miałem gdzie się podziać, Wrocław to wielkie miasto. Jakoś udało mi się dotrzeć do tej szkoły, która była zamknięta. Jedynie był otwarty bufet „Żak”, w którym krzątano się, by lokal otworzyć tego dnia. Zapytałem się o to, gdzie tu można poczekać, tłumacząc się, że przyjechałem na egzamin, nie mam się gdzie podziać. Mówiłem, że przyjechałem prosto z Łodzi z egzaminów, a jestem z Mrągowa. Moje tłumaczenie spodobało się właścicielowi. W efekcie pozwolił mi się przespać na stole, a wszyscy krzątali się koło mnie, myli podłogę, chodząc cichutko, na paluszkach– zasnąłem z plecaczkiem pod głową. Po jakimś czasie obudziłem się, bo ktoś coś trącił i zrobił się harmider naokoło. Gdy otworzyłem oczy, w lokalu było już około trzydzieści osób, wszyscy obecni znali już moją historię i starali się mnie nie obudzić. (śmiech) Jeśli chodzi o egzaminy, przeszedłem pierwszy etap, ale poległem, gdy się dowiedzieli ile mam lat. To było kryterium, którego oni nie mogli przeskoczyć, ani ominąć w żaden sposób. Jestem bardzo wdzięczny Mariuszowi Drężkowi, że wówczas tyle rzeczy za mnie pozałatwiał i tak mi pomógł.

— Nie poddawałem się i spróbowałem jeszcze raz, tym razem pomógł mi kolejny wychowanek Anny Pochyłej – Grzegorz Pierczyński on wówczas studiował w Gdyni w Wyższej Szkole Wokalno – Aktorskiej. Pojechałem do niego przyjechałem dość późno, wiec w ogóle nie spaliśmy, przesiedzieliśmy u niego w akademiku i poszliśmy na egzaminy. Przeszedłem wszystkie etapy pomyślnie, bo oni nie mieli mojej pełnej dokumentacji, załatwiałem wszystko w ostatniej chwili, nawet gratulowano nam przyjęcia do szkoły i … Zapytano mnie o to, gdzie się urodziłem i kiedy… No i wtedy powiedziano mi, że nie spełniam warunków formalnych. Sprawiłem radość innemu studentowi z listy rezerwowej, który wskoczył na moje miejsce, nawet uściskałem mu dłoń. Później imałem się różnych zawodów nie związanych z aktorstwem: akwizytor, sprzedawca, pracowałem w barze, w różnych innych miejscach i firmach…

Na jakim etapie zakończyła się twoja edukacja?

— Skończyłem studia w Olecku - kierunek resocjalizacyjny. Gdy pracowałem już w Mrągowie w domu dziecka, potem w OHP – ie, jednocześnie prowadziłem grupę teatralną „Post Artefakt”. Jeździliśmy na różne konkursy, zdobywaliśmy nagrody. Z racji tego, że przejąłem tak jakby schedę po Ani Pochyłej, zajmowałem się reżyserowaniem przedstawień, które wystawialiśmy. Zrozumiałem, że chcę poszerzyć tę wiedzę. Skorzystałem z oferty Olsztyńskiego Teatru Jaracza, który oferował naukę w tej dziedzinie. Uzyskałem dyplom z reżyserii i animacji kulturalnej I stopnia. Poznałem tam cudowną Irenę Telesz – Burczyk. Nasze losy związały się na długo.

Zamiast dyplomowanym aktorem, stałeś się animatorem i reżyserem…

— Tak, zacząłem działać tu w Mrągowie, do końca nie pamiętam jak to sie rozwinęło, ale miał w tym udział Mariusz Garnowski, podjąłem współpracę z Agatą Dowhań („Alibabki”) oraz ze studio wokalnym „Sukces”. Poznaliśmy się również i współpracowaliśmy w działaniach związanych z filmowaniem najpierw z Hubertem Zyśkiem potem z Tomaszem Sienkiewiczem i Maciejem Jansem, współpracowaliśmy w grupie „Paradoks ART.” Nagrywaliśmy różne filmiki, wtedy zaczęła się moja współpraca i wspieranie młodych mrągowskich filmowców. Powstał krótkometrażowy film „Pokolenie” Lidii Moroz. Dzieło o Powstaniu Warszawskim, ukazujący losy młodych ludzi, pokolenia, które odnosiło się do czasów obecnych, grała tam ówczesna dyrektorka GOKSiR w Pieckach – pani Aleksandra Żabińska. Odtwarzała rolę babci, która opowiadała swojej wnuczce o wojnie, o miłości w tym czasie. Plan filmowy był między innymi przy starej gazowni w Mrągowie, przy obecnym sklepie „Kaufland”, była wielka zadyma, ja byłem odpowiedzialny za efekty specjalne…

Co ci się podoba w pracy z młodzieżą?

— Najbardziej lubię gdy siadamy, robimy burzę mózgów, a oni wyrażają swoje wizje i plany, a ja to spisuję, układam w jakąś całość i staram się im stworzyć możliwości zrealizowania ich pomysłów. Gdy widzę, podczas naszej pracy ich zachwyt i entuzjazm i mamy już jakąś bazę, materiał - wówczas staję się ich reżyserem. Jesteśmy w tym od początku do końca razem. To jest nasze wspólne dzieło, którego finałem są ważne wydarzenia artystyczne, kulturalne, przecudowne widowiska, wystawiane nie tylko w Mrągowie. Przez wiele lat miejsca, w których pracowałem, lub projekty w których uczestniczyłem - sprzyjały takiej pracy. Niektórzy nasi wychowankowie dalej rozwijają się zawodowo w tym, co robili tutaj, w naszym mieście. Są znani w ważnych ośrodkach w Polsce, w tych: filmowych, dziennikarskich i kulturalno – artystycznych, a nawet aktorskich.

Projektów filmowych, aktorskich, animacyjnych było bardzo wiele i na różnych płaszczyznach, w twoich działaniach. Na stałe wpisały się one do kulturalnej historii naszego miasta. Jako wprawny konferansjer mógłbyś mi opowiedzieć jeszcze wiele i robić to długo. (śmiech) Opowiedz mi o osobach, które warto ocalić od zapomnienia, z którymi współpracowałeś.

— Będzie to zacne i liczne grono osób z grup teatralnych lub filmowców. Niektórzy z nich poszli do szkół aktorskich, reżyserskich, część z nich pracuje zawodowo w telewizji, w produkcjach filmowych. Będąc instruktorem w GOKSiR w Pieckach założyłem grupę teatralną „INSANIA”, która początkowo była złożona z nastolatków, potem powstała grupa „Paolo INSANIA” dla młodszych dzieci. Wspominam też pracę z młodzieżą i osobami dorosłymi podczas „Sakrum” (autor scenariusza: Olgierd Stasiak) oraz w „Imperium Zatracenia” wówczas współpracowałem z Agnieszką Michalską. Bardzo długo współdziałałem z Olą Lemańską i „Fundacją alternatywnej edukacji ALE”. Tam na różnych płaszczyznach pracowaliśmy, przez wiele lat z młodzieżą z Mrągowa i jego okolic. Odnalazłem się w pracy nad spektaklami masowymi, widowiskami, z którymi występowaliśmy w kilku dużych miastach. Powstał też audiobook z Legendami Mazurskimi oraz płyta CD z wierszami Hanny Szymborskiej. W filmowych działaniach poznałem nieżyjącego już Janka Miklusza, który wcześniej był w grupie rekonstrukcyjnej, potem współpracował z nami, rozwijał swoją pasję filmowca (między innymi filmy: „W górę do końca” i „Czas Krwi”). Uczyłem go jak robić kadry, jak się ustawia przestrzeń, jak ustawiać parametry na sprzęcie nagrywającym… Potem już z wielkim powodzeniem tworzył sam… Szkoda, że już go nie ma pośród nas… W „OH!Móvie Studio” współpracowaliśmy z Hubertem Cendrowskim, Olgierdem Stasiakiem, Mateuszem Jabłońskim i wielu, wielu innymi młodymi ludźmi oraz osobami dorosłymi. Nie starczyło by czasu by wszystkich wymienić.

Wielokrotnie mnie i innych wspieraliście w ramach działalności „OH!Móvie Studio”, choć różnie bywało, działacie dalej, co cię w tym pociąga?

— Nazwę wymyśliliśmy we trójkę razem Hubertem Cendrowskim, Olgierdem Stasiakiem. Powstała ona na zasadzie pewnych skojarzeń : „O” –Olgierd, „H” –Hubert, „Móvie” – to gra słów mówiąca o tym, że studio filmowe może coś powiedzieć, przekazać. Na początku pracowałem z nimi, później zmieniali się młodzi ludzie do dziś działamy w różnych projektach, formach, zawodowo. Dzięki „Mrągowskiego Forum Młodzieży powstała telewizja MFM TV”, nagraliśmy wiele filmików rejestrujących i promujących wydarzenia i życie mieszkańców naszego miasta. Dzięki temu angażowaliśmy młodzież w tworzenie czegoś nowego pod kontem dziennikarskim, operatorskim, pracą nad światłem, scenografią, fotografią, teledyskami, pracą w studyjnych warunkach. itd.

Obecnie ważnym filarem tego studia filmowego jest Konrad Szostek. Nadal nagrywamy i kochamy kamerę, działamy, rozwijamy się, jesteśmy otwarci na nowe propozycje i wyzwania. Na przykład - ostatnio nagrywaliśmy regaty w Mikołajkach. Konrad robił to z pokładu bujającego się pontonu, a ja z kamerą sportową, nagrywałem płynąc na skuterze. To był niestabilny plan zdjęciowy na środku jeziora - niesamowite przeżycie i doznanie! Współpracowała z nami Magdalena Waszkiewicz, która zazwyczaj robi zdjęcia koncertowe, też była pod wrażeniem robiąc zdjęcia w ruchu, pływając na wodzie. To jest coś rozwijającego, nowego i świeżego w filmowaniu. Kocham uwieczniać na kamerze coś, co już się więcej nie powtórzy.

Tylko my dwoje wiemy jak bardzo się „rozgadałeś” i, że nie wszystko „pójdzie” w tym wywiadzie, ale czego miałam się spodziewać po wziętym konferansjerze? (śmiech)

— W konferansjerce pociąga mnie to, że nic do końca nie jest przewidywalne i wiadome, a gadane mam (śmiech). Zawsze jestem przygotowany. Staram się wiedzieć jaką imprezę prowadzę, kto jest gościem honorowym (kim jest ten gość), kto sponsorem i jaki jest cel wydarzenia, ale to tylko jest szkielet i baza do mojej pracy. Nie mogę być bucem i mówić o czymś, lub o kimś, o czym nic nie wiem. Staram się tak prowadzić, żeby ten człowiek coś powiedział o sobie. Jest wiele czynników, które na to wpływają: pogoda, to, jacy są goście, uczestnicy, czy angażują się, czy nie… Niby mam harmonogram, plan - ale zawsze coś wyskoczy, trzeba być twórczym, umieć reagować na bieżąco, na szybko.

Pamiętam, gdy razem prowadziliśmy „Majówkę z MFM” zaczął padać mocno deszcz, wiec zmieniliśmy kolejność całego programu i zaczęliśmy od końca, czyli od wspólnego grillowania pod namiotem, aż przestało padać, a potem poprowadziliśmy imprezę. To znacznie nas wszystkich rozluźniło i ociepliło atmosferę…

— Właśnie, to mnie pociąga, że jako konferansjer, osoba prowadząca - mogę doprowadzić do tego, że ludzie zapomną się w tym, co się dzieje na tej imprezie lub też wejdą, w to jak ja i organizatorzy, chcemy poprowadzić to spotkanie lub wydarzenie. Czyli ja steruję tym co ci ludzie będą robić, jak się będą bawić lub w tym uczestniczyć, jednocześnie biorąc pod uwagę ich potrzeby. W trakcie imprezy musisz wchodzić w interakcję z uczestnikami i reagujesz na to, stymulujesz, podkręcasz emocje. Tak było na 70 – leciu Powiatowej Biblioteki Pedagogicznej w Mrągowie, które prowadziłem. Późniejsze recenzje były takie, że: impreza była w pozytywnym sensie lekka, przyjemna, taka od serca, a nie sztywna gala z pompą „Ku czci kogoś…”

Oj tak. Moglibyśmy rozmawiać jeszcze długo, ale musimy zmierzać do brzegu (śmiech). Kończymy moim ulubionym pytaniem, które zadaję niemal wszystkim moim rozmówcom. Co jest Twoim miejscem szytym, na twoją miarę i czy je już znalazłeś?

— Mam je. Moim miejscem na ziemi jest - moja rodzina. Rodzinę zabieram ze sobą wszędzie. Mam roczną córkę, która jest dla mnie prezentem od losu. Uczę się być dla niej dobrym ojcem. Moim miejscem jest też to, co robię, przede wszystkim bycie z ludźmi, filmowanie, operatorka. Chciałbym móc tworzyć kolejnych Janków, Olgierdów, dzieciaków, którzy są rozpaleni pasją i rozwijają ją. Moje miejsce na ziemi, to też bycie po prostu estradowcem, czyli człowiekiem, który jest na estradzie (niekoniecznie muszę być osobą sławną), ale będąc na scenie chcę dawać innym radość, wywoływać w ludziach pozytywne emocje.

I tak jest, choć okazało się, że jeszcze wiele o tobie nie wiem i pewnie z biegiem lat dowiem się o tobie czegoś więcej, co pewnie mnie i naszych czytelników pozytywnie zaskoczy... Dziękuję ci za naszą dzisiejszą rozmowę. (ABP)

Zdjęcie główne, zostało zrobione podczas spotkań z bohaterami miasta szytego na miarę, autorka – Sylwia Dębowska;

Pozostałe zdjęcia pochodzą z archiwum Powiatowej Biblioteki Pedagogicznej w Mrągowie (FB, dostęp z dnia 12.10.2023 r. i zostały użyte za zgodą kierowniczki biblioteki;

Autorem zdjęcia portretowego jest Mateusz Jabłoński

Aplikacja info.mragowo.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo info.mragowo.pl




Reklama
Wróć do