
Osobę, którą dziś chcę Państwu przedstawić, doceniam za niezwykłą odwagę i szczerość. Odpowiedziała pozytywnie na moje zaproszenie do wywiadu, podczas „VI spotkania z bohaterami miasta szytego na miarę” i zasiadła na czerwonej sofie jako zwyczajna / niezwyczajna, cicha bohaterka Mrągowa i jego okolic. Sylwia Cytrycka przekuła trudną sytuację życiową w codzienne wyzwanie dla niej, osadzonej w roli matki syna z niepełnosprawnością i opowiedziała nam nieco o cieniach i blaskach takiej sytuacji. Myślę, że jej historia podniesie skrzydła niejednemu, zmęczonemu rodzicowi i zainspiruje niejednego z nas.
- Poznaję po sznurze który nosisz na swoim mundurze, że chyba jesteś drużynową, czy to prawda? Dobrze pamiętam z harcerstwa?
- Tak, jest drużynową 20 drużyny harcerskiej Nieprzetartego Szlaku „Leśne ptaki”.
- Dziś na scenie wystąpiły „Leśne Ptaki”? Opowiedz nam coś więcej o waszej drużynie?
- Tak. Nasza drużyna składa się tylko z osób z niepełnosprawnością. Jest ona częścią naszego mrągowskiego hufca ZHP imienia Janusz Korczaka.
- Nie tak dawno, kilka lat temu uczestniczyłam w wydarzeniu promującym Mrągowo i oglądałam waszą inscenizację legend z regionu. Wyszła świetnie!
- Musisz wiedzieć, że odbyła się tylko jedna próba. Całe to przedstawienie przygotowaliśmy w czterdzieści minut.
- Po prostu jesteście rewelacyjni, dziękujemy wam…
Jednak, spotkałyśmy się tu aby porozmawiać z tobą na poważniejszy i trudnniejszy temat. Jesteś mamą dziecka z niepełnosprawnością, czy dowiedziałaś się o tym od razu, po porodzie?
- Lekarze tak, ja nie wiedziałam od razu, aczkolwiek w noc przed zapowiedzianą wizytą u pani doktor, chyba się domyśliłam… Ponieważ wychowywałam się na jednym podwórku z dziewczynką z Zespołem Downa. Gdy mnie już zaproszono na te wizytę, na konsultację u pani doktor, zaczęłam porównywać Tomka z innymi dziećmi, zauważać te różnice. Na końcu już pytałam samej siebie: „O co tu chodzi? Dlaczego tak mnie wypytują o wszystko? ” Pani doktor po prostu przedstawiła mi suchą statystykę. Zwróciła się do mnie bez emocji i powiedziała: „Tego się nie operuje. To jest Zespół Downa!” Moje reakcja była taka, że od razu zemdlałam i nic więcej nie pamiętałam…
- Co było dalej?
- Jakoś się potoczyło… Wróciliśmy do domu. Usiadłam sobie i zaczęłam myśleć: „Co ja teraz mam z tym zrobić?”. Najpierw odczułam żal, złość. Kłębiły mi się w głowie liczne pytania i myśli: „Dlaczego ja? Dlaczego on? Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w filmach… To nie dzieje się naprawdę…” Jednak pomogło mi duże wsparcie rodziny. Moja ciocia dała mi po prostu kopniaka, popchnęła mnie do przodu. Powiedziała mi: „Słuchaj musimy jechać do lekarza.” Ja nie miałam na początku żadnej pomocy medycznej. Brakowało mi takiego wsparcia od lekarzy. Z tej strony nie było nic - ściana. Później zaczęła się jedna rehabilitacja, druga… Powoli jakoś tak szłam do przodu. Zaczęły się pobyty w szpitalach. Tomek strasznie chorował. Już dwa razy w życiu z nim się żegnałam… Udało nam się… Przepraszam… Wzruszyłam się …
***
- Tomek jest tu dzisiaj z nami. Jest wesołym, radosnym chłopakiem. Tomku pokaż się wszystkim…
Tomasz wstał, rozbrzmiały brawa i chłopiec wykrzyczał:
- Dziękuję ci mamo, kocham cię mamo!
***
- Patrząc na Tomka, chcę zapytać o to, jak potoczyły się wasze losy dalej? Jak sobie poradziliście?
- Po tym trudnym początku, gdy już wyszliśmy z tego medycznego koszmaru, zaczęłam próbować żyć normalnie. Robiliśmy wszystko to, co inni, zwykli ludzie mający pełnosprawne dzieci. Ja nie miałam żadnych ograniczeń. Gdy Tomasz miał niespełna rok czasu - razem z nim żeglowaliśmy. Gdy miał półtora roku - pojechaliśmy po raz pierwszy na biwak pod namiot. Moje otoczenie pytało mnie: „Jak to? Przecież ty ciągle musisz go nosić?” Miałam takie podejście: „No trudno, jeśli wytarza się w trawie, to się wytarza.” Nie ograniczało nas to. Wszędzie z nami jeździł. Czas leciał. Później zaczęła się szkoła. Potem przeszliśmy do ORE - wu w Mikołajkach. Tam mój syn świetnie stanął na nogi. Naprawdę. Wydawało mi się, że ta normalność była. Jednak co jakiś czas wracał ten żal. Myślę, że żadna matka nie pogodzi się do końca z tym, że jej dziecko jest niepełnosprawne. Można to zaakceptować, nauczyć się z tym żyć, ale pogodzić się z tym, nigdy do końca się nie da.
- Czego nauczyłaś się od swego syna od, twojej drużyny?
- Przede wszystkim – cierpliwości, panowania nad emocjami. Ja nadal się tego jeszcze uczę, bo pomimo tego, że Tomek jest takim słodkim facetem - potrafi wyprowadzić mnie z równowagi.
- Jak każdy nastolatek…
- Tak, dokładnie. Ja oczywiście mam swoje sposoby odreagowania. Jeśli chodzi o naszą drużynę, to są świetni ludzie, dorośli, a zaczęło się od tego, że ja zaczęłam szukać dla Tomka jakiś innych zajęć pozalekcyjnych. Po powrocie ze szkoły, gdy mój syn przychodził do domu, nie miał nic do roboty. Szukając, gdzieś tam odbiłam się od ściany. W między czasie, do harcerstwa zaczęło chodzić moich dwóch synów i my z mężem wstąpiliśmy do harcerstwa. Któregoś razu szykowaliśmy się na capstrzyk z okazji Święta Niepodległości, a mój Tomek zapytał mnie: „A kiedy ja założę mundur?”. Wówczas zrozumiałam, że to właśnie tutaj jest moje pole działania. Jest przecież masa innych osób z niepełnosprawnością, które na pewno by chciały dołączyć do naszej drużyny i tak się stało. Drużyna „Leśne Ptaki” chce się rozrastać. Ja zapraszam w nasze szeregi bo i ja pomocy potrzebuję, a oni są tak świetni, że wszystko można z nimi robić: góry zdobywać, popływać, wszystko.
- To prawda. Dziękuję za rozmowę.
Zachęcam państwa do obejrzenia retransmisji naszego wywiadu, bo nie da się opisać emocji, jakie towarzyszyły tej szczególnej rozmowie, reakcji widowni. Sylwia Cytrycka jest przykładem mamy nie tylko dla kobiet, które urodziły dzieci z niepełnosprawnością. Jej historia jest opowieścią o sile rodziny, o wzajemnym zaangażowaniu jej członków, wspólnej pasji i poświeceniu. Agnieszka Beata Pacek
Zdjęcia: Sylwia Dębowska oraz archiwum prywatne Sylwii Cytryckiej (prywatny profil FB);
Link do wywiadu:
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie