
Niemal każdy z nas marzy o podróżach, ale nie każdy realizuje to marzenie. Wiąże się to z nakładami finansowymi, potrzebą wyjścia ze strefy komfortu i podjęcia jakiś konkretnych działań w tym kierunku. Rozpoczynamy cykl rozmów z Dariuszem Dąbrowskim, mieszkańcem Mrągowa, który od wielu lat, wraz żoną Krystyną i przyjaciółmi realizuje swoją pasję i zwiedził już wiele krajów. Mój rozmówca, od jakiegoś czasu, swoje wycieczki organizuje bez wsparcia biur podróży.
Nie pochodzisz z Mrągowa, prawda?
Jestem rodowitym Warszawiakiem. Urodziłem się na Woli, przy ulicy Żelaznej, gdzie też mieszkałem. Gdy rozpocząłem dorosłe, życiowe drogi, dostałem pracę w „Hotelu Marriott”, byłem tam kucharzem. Menadżerowie dostrzegali we mnie jakiś potencjał, zdolności kulinarne, którego ja nie widzę do dziś. Inwestowano we mnie grube pieniądze, wysyłając mnie na drogie kursy i szkolenia, co w tamtych czasach było wyjątkowe, bo hotel należał do amerykańskiej firmy.
Jak zaczęła się twoja wieloletnia przygoda podróżami po świecie?
Najpierw dużo czytałem i oglądałem filmy podróżnicze. Sięgałem po książki Tonego Halika, ale też tytuły, które podrzucał mi tato: „Gdy słońce było Bogiem” (Z. Kosidowski), „Wyprawa Kon –Tiki” (T. Heyerdahl), były to książki z wątkiem historycznym, powiązane z przygodą i podróżami. Jeszcze pamiętam książkę „Zielone piekło w Gujanie” (R. Maufrais). Książki, zdjęcia i filmy pobudzały moją wyobraźnię i rodziły się marzenia o podróżach.
A kiedy marzenia o wyjazdach zacząłeś realizować?
Zaczęło się w okresie transformacji ustrojowej w Polsce, w latach dziewięćdziesiątych, wówczas zarabiałem bardzo dobre pieniądze. Nagle otworzyły się granice i można było wyjechać do innych krajów. Umówiliśmy się z kolegami z mojej pracy, że zorganizujemy razem wyjazd do Hiszpanii na Expo w Sewilli. Mieliśmy zebrać ekipę ludzi, poszukać sponsorów, przejechać razem przez całą Europę. Pragnęliśmy uczestniczyć tam w dniach otwartych i zobaczyć polskie stragany, wystawy za granicą. Chcieliśmy się tam pojawić jako delegacja z Polski. Planowaliśmy to wydarzenie niemal przez cały rok, wszystko było dopracowane i w ostatniej chwili najpierw posypała się nam ekipa, ale szybko znaleźliśmy zastępstwo, a potem okazało się, że samochód, który mięliśmy wynająć, został uszkodzony. Pozostaliśmy z zaklepanymi urlopami, które należało wykorzystać i niemożliwością zrealizowania swojej podróży do Hiszpanii.
I tu zaczyna się romantyczny wątek twojej historii…
Tak, ponieważ nadal chcieliśmy wyjechać za granicę postanowiliśmy skorzystać z ofert biur podróży, wtedy były tylko dwa biura, nie było też telefonów komórkowych. Mój kolega pobiegł sprawdzać dostępne oferty i powiedział, że w interesującym nas terminie, mamy dwie propozycje wyjazdu do Hiszpanii i do Włoch. Wybraliśmy Włochy sugerując się przysłowiem, że: „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Ta wycieczka była taką „objazdówką”, bo też nie chciałem „pobytówki”, byłem ciekawy, chciałem zobaczyć wiele miejsc, wiążących się z historią, którą się interesuję, o której lubię czytać. Gdy wsiedliśmy do autokaru, trochę nam mina zrzedła, bo uczestnikami wycieczki były przeważnie osoby w wieku 50+, a my wtedy mieliśmy po dwadzieścia parę lat. Pomyślałem sobie, że będziemy musieli bardziej się postarać aby ten wyjazd był dla nas atrakcyjny. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się koło Katowic, tam miały dosiąść się osoby, które też uczestniczyły w tej wycieczce. Z kolegą siedzieliśmy z tyłu autobusu i z daleka obserwowałem, kto wchodzi. Nagle pojawiły się jakieś oczy, które strzeliły w moją stronę. Do dziś się śmieję, że były to oczy, które błysnęły jak u Predatora, bo jestem też fanem filmów SF…
Kto krył się za tym przejmującym spojrzeniem?
Gdy dojechaliśmy do Czech, wysiedliśmy z autokaru na przerwę. Wtedy przyjrzałem się dziewczynie, której oczy mi wcześniej błysnęły. Początek między nami wypadł niefortunnie. Dziś się z tego śmiejemy. Zaprosiłem ją na piwo i knedliczki. Poszliśmy tego wieczoru we trojkę, z moim kolegą i Krysią. Niestety knedliczków nie było, zamówiłem piwo. Chciałem zapłacić, wyjmuję pieniądze: korony czeskie i okazało się, że miałem walutę, która została już wycofana z obiegu, ktoś mnie oszukał i sprzedał mi takie pieniądze. Próbowałem zapłacić dolarami, nie przyjęto ich. Pojawiła się moja konsternacja, niezręczny moment… W końcowym efekcie, Krysia zapłaciła za nas rachunek. Więc ja ją zaprosiłem, a ona zapłaciła. Dalej potoczyło się między nami bardzo szybko…
Podróżujecie razem przez życie…
Tak. Następnego dnia dotarliśmy już do Włoch, było to ósmego maja, tam już spędziłem cudowny, cały dzień z Krysią. Rok później, ósmego maja wzięliśmy ślub. To było dla mnie dziwne, ale już po pierwszym dniu wiedziałem, że Krysia będzie moją żoną. Po prostu wydarzyło się coś o czym nie raz czytałem, słyszałem, ale nigdy nie wierzyłem, że może się to wydarzyć w prawdziwym życiu. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Zawsze starałem się planować, być poukładanym człowiekiem. Mój plan dotyczący życia małżeńskiego wyglądał tak, że w wieku 27 lat poznam odpowiednią dziewczynę i z nią założę rodzinę. Spotkanie z Krysią przyspieszyło mój plan, już we Włoszech powiedziałem jej, że: „Chciałbym wziąć z nią ślub i jestem gotowy to zrobić tu i teraz”. Moja pewność zdziwiła Krysię i od razu nie przyjęła moich oświadczyn. Po powrocie z wycieczki zaręczyliśmy się, gdyż ona był chrześcijanką wierzącą i praktykującą i traktowała poważnie sprawy czystości przedmałżeńskiej. Gdy rozmawialiśmy o naszej przyszłości w okresie narzeczeństwa, jednym z naszych ważnych planów było podróżować razem po świecie. To był nasz plan na jakieś wspólne pięćdziesiąt lat. W miedzy czasie przeprowadziłem się do Mrągowa. Na ten moment mamy już ponad trzydzieści za sobą…
Jakie miejsca i kraje odwiedziliście przez te lata?
Dużo tego było. Niektóre państwa odwiedzaliśmy jako docelowe, a przez niektóre tylko przejeżdżaliśmy. W samym Izraelu byliśmy jakieś pięć do sześciu razy. Podobnie często bywaliśmy w Egipcie. Po tym kraju poruszaliśmy się wielokrotnie autokarami, ale też zwiedzaliśmy go płynąc statkiem po Nilu, od tej innej strony, linii brzegowej. Praktycznie przepłynęliśmy pól Nilu, od tamy Asuańskiej w kierunku Aleksandrii. We Włoszech byliśmy też kilka razy, nie wiem z trzy lub cztery… Powracamy tam co parę lat, chociażby ze względu na to, że się tam poznaliśmy. Popłynęliśmy też na Sycylię. Ciekawostką jest fakt, że byliśmy u stóp wulkanu Etna, kilka dni po jego wybuchu, który jeszcze dymił. Byliśmy też w Turcji, przejechaliśmy w niej ponad trzy tysiące kilometrów. Popłynęliśmy też na wsypę Cypr, którą podzielono na dwie części: turecką i grecką. Grecję zwiedzaliśmy również więcej i szerzej. Pojechaliśmy na wyspy Archipelagu Cyklady. Odwiedziliśmy też Tunezję, przejechaliśmy tam około dwóch tysięcy kilometrów. Zahaczyliśmy o Algierię, w okolicach gór Atlas. Byliśmy też w Maroko, zwiedziliśmy je całe. Myślę, że po tym kraju też zrobiliśmy ponad dwa tysiące kilometrów, a potem zahaczyliśmy o Saharę Zachodnią. Odwiedziliśmy też Portugalię. Nieudaną nasza podrożą było zwiedzanie ulubionej wyspy Juliusza Cezara – Capri.
Dlaczego podróż na wyspę Capri była nieudana?
Bo z założenia mieliśmy do niej dotrzeć aeroplanem i lądować na wodzie. To miała być główna atrakcja. Dzień przed tym, gdy dotarliśmy do Palermo, wstrzymano loty z uwagi na niepewną sytuację pogodową. Zwiedzaliśmy też Wielką Brytanię, Walię, Danię, Niemcy, Szwajcarię, Austrię, Węgry, Słowację, w Chorwacji, Bośni, Serbii, Kosowie, Czarnogórze, Albanii, Macedonii. Patrząc dalej na mapie, byliśmy w Uzbekistanie, Gruzji, Jordanii, Omanie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Odwiedziliśmy słynny Dubaj. Byliśmy w Szwecji, odwiedziliśmy również państwa wschodniej Europy. Tych krajów i miejsc, które zwiedziliśmy z Krysią, jest jeszcze więcej, ale na tę chwilę nie mogę sobie ich wszystkich przypomnieć. Gdzieś miałem taką starą poniszczoną, kartkę, do której wciąż dopisuję nowe państwa, ale nie mogę jej teraz znaleźć…
Jesteś z żoną i przyjaciółmi obieżyświatem, który stale planuje kolejne podróże?
Tak. W majowy weekend planujemy przejechać przez Litwę, Łotwę i Estonię. O ile uzbieramy pieniądze. W zeszłym roku nam się to nie udało, teraz mamy drugie podejście. Na jesień planujemy zrealizować również plan zeszłoroczny. Chcieliśmy na trzydziestą rocznicę ślubu dotrzeć na drugą półkulę. Zwiedzić Panamę, Ekwador, Boliwię i Peru. Choć miewamy przeszkody, nie poddajemy się.
Podróżowanie łączy się z kosztami i wyrzeczeniami, jak rozwiązujecie tę przeszkodę?
Staramy się wyjeżdżać w okresie luty – marzec oraz na przełomie października i listopada. To są takie możliwe dla nas terminy. Zbieramy pieniądze, wyszukujemy tanie bilety i połączenia, często przemieszczamy się samolotem do danego kraju, a potem tam wynajmujemy samochód. W niektórych krajach sprzyja zniżkom odwiedzanie ich po sezonie, ale niektóre państwa są oblegane przez turystów przez cały rok. Jak na przykład Izrael. W zimne miesiące wyjeżdżając z Polski staramy się jechać w stronę słońca, tam gdzie jest ciepło.
Jak organizujecie swoje wyjazdy?
Bywało różnie. Czasem to były biura podróży, ale one wychodzą drogo. Po paru latach, zaprzyjaźniliśmy się z jednym małżeństwem z Ukty, z Markiem i Łucją i często jeździmy razem. Wspólnie planujemy gdzie warto pojechać. Mój kolega okazał się doskonałym organizatorem takich wypadów, ogrania całą logistykę. Na początku patrzyliśmy na to, aby przede wszystkim kupić tanio bilety. Tak się złożyło, że wszyscy nie lubimy zwiedzać dużych miast, choć i je odwiedzamy, zwłaszcza w Europie. Bardziej lubimy przyrodę i to odnajdujemy w odległych krajach. Każdy z nas jest bardzo ciekawy świata, widoków, ludzi, kuchni, jej zapachów i tego wszystkiego, co pan Bóg stworzył na tej ziemi. Staramy się w miarę naszych możliwości odkrywać to w naszych podróżach. Jako ciekawostkę podam fakt, że nikt z nas nie zna dobrze języka angielskiego, ale na całym świecie można się dogadać jeśli obie strony chcą się dogadać. Okazuje się, że bardzo często posługujemy się językiem rosyjskim. Pomaga tez napisanie miejscowości, do której chcemy dotrzeć na kartce i wówczas dostajemy cenne wskazówki. Nie zawsze od razu udaje nam się realizować nasze plany. Czasem planujemy coś rok, innym razem kilka miesięcy lub dłużej. Staramy się nasze wyjazdy robić budżetowo, czyli tanio.
Gdzie nocujecie najczęściej?
Zdarza nam się, że śpimy w jakiś lepszych hotelach, ale przeważanie ich nie wybieramy. Śpimy w takich miejscach gdy trafimy na duże zniżki. Na ogół nocujemy w jakiś tańszych miejscach. Bywa, że pytamy o noclegi w mieście. Przestrzegam przed poszukiwaniem noclegu na lotnisku, bo wówczas zaproponują wam drogie hotele. Płacisz tak zwane „frycowe”. W Izraelu nocowaliśmy pod namiotami na plażach. Gdy byliśmy młodzi, to nawet zdarzało nam się spać w samochodzie, ale to niebyło wygodne i wtedy to już lepiej było przespać sie pod gołym niebem, niż w aucie. Zdarzyło nam się też spać w jakiejś lepiance, na łóżku z gałęzi i prawdopodobnie łajna wielbłądziego, bo taki tam był budulec. Dach stanowiło kilka liści palmowych. W nocy było widać gwiazdy, bo były prześwity, a tam nie pada deszcz. To był taki domek, gdzieś w ciepłych krajach, zbudowany dla europejskich turystów. (CDN)
Do szczegółowych wspomnień Dariusza i Krystyny Dąbrowskich, dotyczących pobytu w wybranych krajach, mam nadzieję, że wrócimy jeszcze nie raz. Opowiemy o kilku państwach i zdradzimy szczegóły wyjazdów na „własną rękę” bez przewodnika. Planujemy też w kwietniu, w Powiatowej Bibliotece Pedagogicznej w Mrągowie, otworzyć wystawę zdjęć z podróży tego małżeństwa w różne strony świata. Agnieszka Beata Pacek
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Krystyny i Dariusza Dąbrowskich.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Super artykuł. Miło się czyta o tym, gdy ktoś spełnia marzenia :)
Super artykuł!!!!