
To wydarzenie było realną realizacją: pasji i marzenia Jolanty Hellis oraz miłości do literatury, historii i kultury mazurskiej zarówno Marty Skarżyńskiej (nauczycielki, historyczki Zespół Szkół nr 2), Anny Wysuwa – Szefler (Powiatowa Biblioteka Pedagogiczna) oraz Koła Gospodyń Wiejskich „Marcinkowskie Kaliny”. W Mazurskiej Izbie Regionalnej w Marcinkowie, na tym wyjątkowym weselu, spotkało się ponad sto osób.
I ja tam byłam, rosół ugotowany na czterech rodzajach drobiu – zjadłam i wypiłam. Kosztowałam przygotowanych na ten czas posiłków, bo przecież, jak to stwierdziła jedna z pań z KGW Marcinkowo: „To jest wesele! Jedzcie i częstujcie się! Jesteście naszymi gośćmi!”. Tak się czuliśmy, byliśmy częścią ważnego wydarzenia. Niczego nam nie zabrakło. W centrum towarzyszyła nam młoda para, przy stołach siedzieli zaproszeni goście, grała muzyka, pachniało w oddali jedzenie podgrzewane pod wiatą. Właściwie na tym mogłabym zakończyć nasze rozważania. Wszystko smakowało, wszyscy dobrze się bawili, lecz nie tylko o jadło tu chodziło… Marta Skarżyńska przedstawiła nam historię Mazur od strony ludzi i ich ważnych spraw… Przytoczę w tym miejscu kilka moich prywatnych refleksji, które zrodziły się po wysłuchanej prelekcji.
Dowiedzieliśmy się, że na tych ziemiach, w czasie łączenia ludzi w pary, autochtonów cechowało podejście praktyczne. Oznaczało to, że poszukiwanie kandydata na współmałżonka zaczynało się wiosną, ponieważ wesele miało się odbywać na jesieni. Zmieniające się pory roku i ich prawa nadawały rytm i wyznaczały kierunek planów i podejmowanych działań. Jesienią było już po zbiorach, nagromadzono sporo zapasów, a i pora roku była mniej wymagająca. Można było odpocząć od ciężkiej pracy na roli, czy też przy bydle oraz w przydomowym dobytku. Cieszono się i odreagowywano codzienny trud. Bawiono się co najmniej przez trzy dni albo dłużej. Zależało to od zamożności zaproszonych gości.
Wskazanym było być w związku małżeńskim, bo to gwarantowało opiekę, wsparcie i przetrwanie. Razem po prostu było łatwiej. To jest ważna lekcja dla nas. Uczono się żyć wspólnie przez wiele lat. Dopasowano się do siebie, nawet wtedy, gdy małżonków nie połączyła miłość, ale rozsądek. Raczej nikt nie żył samotnie. Bywało, że uczucie pojawiło się później, a przynajmniej szacunek i odpowiedzialność za rodzinę… Dziś zbyt łatwo rezygnujemy z siebie. Kolejną ciekawostką jest fakt, że zaproszeni goście pomagali w przygotowaniach, przynosili też ze sobą różnorodne potrawy. Biesiada była huczna, przychodziły na nią całe wioski, sąsiedzi z okolicy, jednak to było wspólne przedsięwzięcie. Pomagano młodym i ich rodzicom, obecnie już tego nie spotykamy…
To, co było dla mnie znajome, a jednak kontrawersyjne, to fakt, że na tych ziemiach pogaństwo i chrześcijaństwo szło w parze w doborze obrządków i planowaniu przebiegu uroczystości zaślubin. Na tych terenach dominował protestantyzm, a sąsiadująca Warmia była katolicka. Obie religie były chrześcijańskie. Mazurzy „robili swoje” w kościele i później wyrażali się w zwyczajach, których podwaliną były słowiańskie rytuały i zabobony. Nie wszystkim kłóci się takie połączenie. Moim zdaniem nie powinno się godzić dwóch, tak różnych światów. Jednak, trzeba przyznać, że taka była nasza historia. Działo się dokładnie tak, jak wyraża to myśl zaczerpnięta z polskiego przysłowia: „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”.
Wesele Mazurskie to również muzyka i tańce. W Marcinkowie zagrał i zaśpiewał zespół Bis Canto. Dzięki nim poznaliśmy piękne ludowe przyśpiewki i piosenki opisujące zwyczaje mazurskie. Opowiadano w nich jak matki żegnały się z córkami, co będzie czekać przyszłą pannę młodą i jej wybranka, dobrze życzono nowożeńcom. Nie znam się za dobrze, ale moim zdaniem, zespół był ubrany w barwach warmińskich lub ich stroje były bardziej kolorowe i uwspółcześnione. Praktyczni Mazurzy, nawet w dniu ślubu, zakładali na siebie odzież w tonacji czarnej, brązowej lub granatowej – ponieważ była to garderoba wielokrotnego użytku. W Mazurskiej Izbie Regionalnej panna młoda miała czarną suknię i biały welon. Galeria zdjęć ślubnych przedstawiająca mazurskie pary, była już z czasów bliższych współczesnym. Kobiety wkładały białe suknie. Mazurzy zapożyczyli ten zwyczaj między innymi z sąsiedniej Warmii.
Przyznam, że ja, w ten dzień, założyłam regionalną krakowską spódnicę i czerwone korale, bo przecież goście mogli przybyć również z daleka... W czasie spotkania wysłuchano licznych opowieści weselnych, nie zabrakło dobrych żartów i konwersacji z gośćmi. Ważna była pozytywna atmosfera i zabawa, a tej nie brakowało dzięki organizatorom i osobom prowadzącym. Barwnie ubrany wodzirej, obwieszony kolorowymi chustami, strzelający batem i przemawiający wierszem – tego dnia nie był nam potrzebny. Agnieszka Beata Pacek
Zdjęcia: A. Pacek
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie