
Wsłuchując się w słowa naszego olimpijczyka Piotra Myszki, do medalu w Tokio zabrakło mu dosłownie ułamka sekundy na starcie decydującego wyścigu w klasie RS:X. Przez mniej niż sekundę sędziowie podjęli decyzję o dyskwalifikacji Polaka. Wcześniej do biegu ruszyli Mattia Camboni i Thomas Goyard, którzy wyprzedzali mrągowianina w bezpośredniej rywalizacji do medalu. Jaki to miało wpływ na nerwowość na linii startu opowie sam Piotr Myszka.
Mimo zaistniałej sytuacji gratulujemy i dziękujemy za emocje. Co takiego się zdarzyło, że presja wzięła nad Wami górę?
— W wyścigu medalowym ja byłem atakującym, ale większe ciśnienie mieli chyba Włoch i Francuz. Po Cambonim było widać, że przed wyścigiem nie trzema ciśnienia. To było mocno widoczne na starcie, kiedy „wypalił” dwie sekundy przed czasem. Falstart był duży, więc jak za nim ruszył Francuz, a potem ja, zdyskwalifikowano całą naszą trójkę. Nie miałem stresu przed startem. Widziałem, że oni ruszyli, a ja z pozycji atakującego nie mogłem czekać aż mi odpłyną. Musiałem odpalać. Z mojego punktu widzenia ten falstart nie był tak ewidentny. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że ten mój start był idealny, ale komisja oceniła to inaczej. Decyzję podjęli sędziowie na wodzie, a to był wyścig z gatunku tych, w których już w żaden sposób od sędziowskiej decyzji odwoływać się nie da.
Pokazał Pan w Tokio naprawdę wielką klasę! Sportowo niemal do końca z medalem, jako sportowiec z wielką klasą nawet po dyskwalifikacji! Gdyby można było oceniać nie tylko Wasze wyniki, z pewnością zasłużył Pan na medal!
Wiadomo, szkoda, że tego medalu nie ma. Powtarzałem to w wielu wywiadach, że w drodze po medal olimpijski liczy się cała droga do niego, praca, którą włożyłem i ludzie, których spotkałem na swojej drodze. Sam sobie też udowodniłem, że w wieku 40. lat można stanąć na starcie i walczyć o medal olimpijski z zawodnikami młodszymi o kilkanaście lat. To jest możliwe. Udowodniłem też to, że przy harmonijnym życiu można wiele zdziałać. Ogranicza nas tak naprawdę głowa, nie wiek.
Pokusi się Pan już o ocenę swojego startu w Tokio? Czegoś zabrakło, coś można było zrobić lepiej?
— Uważam, że byłem bardzo dobrze przygotowany do Igrzysk. Wróciłem na szczyt formy w odpowiednim momencie i mogę powiedzieć śmiało, że byłem w podobnej dyspozycji jak w Rio. Pod każdym aspektem byłem gotowy do zawodów, nastawiony na silne wiatry. Ciężko byłoby cokolwiek poprawiać, ponieważ na takim poziomie to jest już tylko „kosmetyka” i trudno byłoby wprowadzać w mój harmonogram coś rewolucyjnego, co pozwoliłoby mi się lepiej przygotować. Byłem na samej górze, walczyłem o medale, dlatego myślę, że byłem bardzo dobrze przygotowany.
Poza konkurencją był „kosmiczny” jak to ktoś określił Kieran Badloe. Co on ma, czego reszcie zawodników wydaje się brakować?
— Nie da się ukryć, że przy słabym wietrze Kieran płynął bardzo równo, popełniał mało błędów, co dało mu pewną przewagę. W silnym wietrze, a było nas pięciu bardzo szybkich zawodników, on nam faktycznie minimalnie „odjeżdżał”. To nie były może jakieś spektakularne różnice, ale to było czuć. Ciężko było walczyć z gościem, który jest minimalnie szybszy od reszty stawki. Dwa lub trzy wyścigi z nim wygrałem, ale było naprawdę ciężko tę różnicę prędkości zniwelować.
Podczas igrzysk osiągnął Pan wiek, który wydaje się dyskwalifikować następny start na tej imprezie. A może jednak nie...? Myślał Pan co będzie po Tokio?
— Daję sobie czas na zastanowienie się co dalej. Do końca sierpnia na pewno chciałbym odpocząć, zresetować głowę, żeby nie podejmować nerwowych i nieprzemyślanych decyzji. Myślę, że pod koniec wakacji będę miał bardziej sprecyzowane cele na przyszłość. Będzie ona związana ze sportem i windsurfingiem. Na pewno chcę czerpać z tego przyjemność, ale niekoniecznie musi to być moje główne zajęcie.
Świetnie reagowali w zasadzie na każdy Pana wyścig kibice w Mrągowie. Na ten decydujący start utworzono nawet tzw. strefę kibica, czego nie doczekali się piłkarze na Euro. Chciałby Pan coś im przekazać?
— Oczywiście chciałbym bardzo, bardzo podziękować wszystkim mieszkańcom Mrągowa, za to, że we mnie wierzyli i trzymali kciuki. Dzięki Wam bardzo za to wszystko! Wybieram się do Mrągowa pod koniec wakacji i chciałbym każdemu podziękować z osobna. Będzie ciężko, ale mam nadzieję, że uda mi się choć w drobny sposób podziękować Wam za to, co zrobiliście dla mnie i Ani Puławskiej. Dużo lepiej się przygotowuje i startuje mając świadomość, że są tak wspaniali ludzie za nami i trzymają kciuki. Jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję! Mrągowo i jego mieszkańcy zawsze będą mieli miejsce w moim sercu. Tu się urodziłem, spędziłem pierwsze 20 lat swojego życia i w 100% czuję się mrągowianinem!
Dziękuję za rozmowę. Liczę, że okazji do rozmawiania jeszcze przynajmniej kilka nam się trafi.
— Ja też tak myślę. Już teraz zapraszam pod koniec sierpnia do Mrągowa na zawody triatlonowe, w których będzie startowała moja żona, a ja będę jej mocno kibicował. Może uda nam się wtedy spotkać.
Jeszcze raz dziękuję za start i emocje.
rozmawiał Marek Szymański
fot. archiwum zawodnika
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie