Reklama

Pielęgniarstwo to moje zrealizowane marzenie – rozmowa z Genowefą Pacek

Genowefa Pacek to kobieta, która w latach 60 –tych, wyjechała z Wólki Zabłockiej, wioski na Podlasiu położonej koło Białej Podlaskiej. Zostawiła znany świat za sobą i przyjechała do Mrągowa, aby zrealizować swoje zawodowe marzenie. Wbrew przeciwnościom, chciała zostać pielęgniarką. Osiągnęła swój cel, choć kosztowało ją to wiele wyrzeczeń i samozaparcia. Dzięki temu, że jest ona moją teściową, w końcu udało mi się ją namówić na wspomnienia dotyczące jej losów i nieistniejącej już szkoły pielęgniarskiej (Zasadniczej Szkoły Medycznej Asystentek Pielęgniarskich PCK oraz Państwowej Szkoły Medycznej Pielęgniarstwa w Mrągowie).

- Kiedy i w jakich okolicznościach zrozumiałaś, że chciałabyś być pielęgniarką?

— Stało się to w momencie, gdy mój dziadek ciężko zachorował na raka. Bardzo go lubiłam i odwiedziłam go z mamą w szpitalu. Jeśli dobrze pamiętam, byłam wtedy w siódmej klasie. Dziadek mój leżał w czteroosobowej sali. Wszyscy, którzy tam leżeli byli poważnie chorzy, w ciężkim stanie. Mama poiła dziadka, a jeden z pacjentów również poprosił o picie. Wówczas, po wojnie brakowało personelu medycznego. Pomogliśmy mu i po powrocie do domu powiedziałam do swojej mamy: „Mamo, ja chcę być pielęgniarką. Pójdę do szkoły pielęgniarskiej, będę pracować w szpitalu i pomagać ludziom. Widziałaś jak oni proszą pić i nie ma komu im tego picia podać?”

- Jak to się stało, że przyjechałaś do Mrągowa do szkoły?

- Ktoś nam powiedział, że taka szkoła jest w Świdnicy i że w miejscowości Lisznej, jest jedna dziewczyna, która uczęszcza do tej szkoły. Od jej rodziny dowiedziałam się, że aby móc zakwalifikować się do tej szkoły, trzeba mieć ukończonych dziewięć klas, a ja miałam siedem. Po wojnie tak było, że kończyło się siedem klas, a potem szło się do zawodówki. Ta dziewczyna chyba tak właśnie zrobiła i była już po dziewiątej klasie. Przyjechałam do domu zrezygnowana, bo ja nie miałam szans.

- I co było dalej?

- W maju odwiedził nas mój wujek z Muntowa. Moja mama opowiedziała mu o mojej chęci bycia pielęgniarką. Wówczas on powiedział do mnie: „U nas, w Mrągowie jest szkoła pielęgniarska i można uczyć się w niej już po siódmej klasie.” Napisałam podanie, wysłałam dokumenty do tej szkoły. Otrzymałam odpowiedź, że w czerwcu mam przyjechać na egzaminy. Tak się dobrze złożyło, że w tym czasie w Jabłecznej był odpust „na Onufrego”. Tam jest słynny prawosławny monastyr. Znajomi mojej rodziny z Mazur, wynajęli autobus by na ten odpust przyjechać. W drodze powrotnej zabrałam się z nimi. To był mój pierwszy przyjazd do Mrągowa. Wysiadłam z autobusu i pieszo poszłam do Muntowa, do domu mojego wujka. Chyba na drugi dzień miałam już egzaminy… Zdałam i zostałam przyjęta.

- Nie bałaś się zostawić wszystkiego i przyjechać w tak odległe strony, byłaś wówczas młodą dziewczyną?

- Gdy wyjeżdżałam do szkoły, moja mama płakała, a ja się bałam. Czasy były niepewne, nie byliśmy też zamożną rodziną. Rodzice przysyłali mi pieniądze, ale moja mama nie musiała mi przysyłać dużo, bo po pierwszym półroczu, dostałam już stypendium za bardzo dobre wyniki w nauce.

- Gdzie się mieściła w Mrągowie szkoła pielęgniarska?

- Budynek szkoły pielęgniarskiej mieścił się na prawo od siedziby obecnej Powiatowej Biblioteki Pedagogicznej. Internat był na górze na II piętrze, niżej była jedna lub dwie sale demonstracyjne. Tam zamieszkałam, w siedmioosobowym pokoju. W klasach szkolnych początkowo były ciasno. Uczniowie siedzieli bardzo blisko siebie, niemal jeden na drugim. W czasie wykładów, zwłaszcza z tyłu, było gwarno i to nie sprzyjało właściwemu odbiorowi lekcji. W szkole i w internacie był duży rygor i dyscyplina. Wszystko było pod dyktando, jak w wojsku.

- Pamiętasz, czy w tamtym czasie było dużo uczniów w tej szkole?

- Tyle lat już minęło, wszystkiego już tak dobrze nie pamiętam. Wydaje mi się, że było nas od osiemdziesięciu do sześćdziesięciu uczniów. Szkoła była dwuletnia i ukończyło ją około trzydzieści osób. Był tam bardzo wysoki poziom, nie wszystkim chciało się uczyć lub rezygnowano po pierwszych praktykach w szpitalu, bo niektóre moje koleżanki wyobrażały to sobie inaczej. Pamiętam, że szkoła podlegała pod PCK, a jej dyrektorem, w tym czasie była, Krystyna Ślusarek. Po ukończeniu tej dwuletniej szkoły zawodowej otrzymałyśmy dyplomy, a na czepku nosiłyśmy już dwa paski.

- Jak przebiegały i gdzie odbywały się praktyki zawodowe?

- Szpitalne praktyki zaczęłam pierwszego listopada w 1964 roku. Były one nieodpłatne, dlatego ten okres nie mógł być mi zaliczony do emerytury tak, jak w przypadku innych szkół zawodowych. W tej szkole, przez dwa lata robiło się materiał z ósmej klasy i jednocześnie uczyło się przedmiotów zawodowych. Ciekawostką jest, że na zajęcia z wychowania fizycznego chodziliśmy do ogólniaka. Praktycznych, pielęgniarskich podstaw uczyliśmy się w naszej szkole, na sali demonstracyjnej, w której były łóżka i sprzęt szpitalny. Uczyliśmy się tego wszystkiego, co robi salowa i jeszcze więcej. W drugim roku już robiliśmy zastrzyki – najpierw wkuwałyśmy się w specjalne poduszki - mierzyłyśmy ciśnienie, bandażowałyśmy, stawiałyśmy bańki. Wszystko robiłyśmy!

Nasz szkolny tydzień wyglądał tak: wykłady były do około dwunastej, biegiem leciało się na obiad, bo już o godzinie drugiej, trzeba było być w szpitalu na praktykach, niemal na drugim końcu miasta. Trwały one sześć godzin. W soboty były same praktyki, a w wakacje trzeba było przez miesiąc pracować w szpitalu. Było ciężko. Pracowałyśmy jako asystentki pielęgniarek.

Czasem nie było kiedy i gdzie się pouczyć, a mi zależało na dobrych ocenach. Pochodziłam ze wsi. Tam poziom nauczania był niższy, ja jeszcze mówiłam gwarą z Podlasia. Uczyłam się więc inaczej wysławiać i musiałam więcej przykładać się do nauki. Bywało, że zamykałam się nocą w ubikacji i powtarzałam materiał. Potem gdy już pracowałam zawodowo, nadal jako asystentka pielęgniarek, skończyłam w Mrągowie Liceum Ogólnokształcące. Później w szkole pielęgniarskiej uczyłam się jeszcze raz. Zrobiłam pomaturalną, podyplomową szkołę pielęgniarską, by podnieść swoje kwalifikacje.

- Kiedy podjęłaś pracę zawodową?

- Od 15.09.1966 roku poszłam do pracy w szpitalu i zamieszkałam na stancji przy Ulicy Dziękczynnej. Chodziłam na dyżury piechotą, był to spory kawałek drogi. W pracy od razu rzucili mnie na szerokie wody, bo brakowało pielęgniarek i szybko zostawili mnie na popołudnie samą na oddziale. Wiedzieli już jak pracuję, bo znali mnie z praktyk. Wówczas mieliśmy czterdziestu pięciu pacjentów… W zawodzie przepracowałam równo sześćdziesiąt lat, wliczając w to praktyki zawodowe i pracę na emeryturze, na którą poszłam w 2003 roku. Pracowałam na różnych oddziałach, a już na emeryturze pracowałam na POZ, w izbie przyjęć. Przez trzydzieści dwa lata byłam oddziałową na Internie.

- Spełniałaś się w tej roli?

- Na początku bardzo się bałam i z wielu przyczyn nie chciałam być oddziałową. Byłam młoda, krótko pracowałam w zawodzie, a tu taka odpowiedzialność. W końcu się zgodziłam. Było ciężko, bycie oddziałową dało mi się we znaki. Najbardziej obawiałam się kontroli z SANEPID –u z Olsztyna. Te panie były surowe. Lepiej współpracowało mi się z SANEPID - em z Mrągowa. Beata Doraczyńska doradzała mi i podpowiadała: „co i jak robić”, by było lepiej i łatwiej. Uwagi godnie przyjmowałam, nie buntowałam się, ciągle się uczyłam. W pracy często się coś zmieniało w wymogach. Uczestniczyłam w licznych szkoleniach. Jestem wdzięczna za to, że miałam wspaniały personel. Z moimi przełożonymi pracowało mi się również bardo dobrze. Oczywiście zdarzały się różne sytuacje, ale raczej mam miłe wspomnienia z tego okresu. W między czasie wyszłam za mąż, urodziłam trójkę dzieci. Prowadziłam dom, toczyłam normalne, rodzinne życie. Miałam działkę, spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Wszystko jakoś udało mi się pogodzić.

- Było to nie lada wyzwanie.

- Gdy pracowałam jako pielęgniarka byłam bardzo szczęśliwa, po prostu spełniałam się w tym. Mogłam być z ludźmi i im pomagać. Na przykład, na oddziale dziecięcym, organizowałam czas wolny dzieciom. Robiłam im różne konkursy, kupowałam im ołówki i zeszyty. Chciałam by miały jakieś zajecie, by nie płakały. Gdy byłam oddziałową na internie starałam się, prawie każdego dnia, zajść na wszystkie sale, porozmawiać z pacjentami. Pytałam czy czegoś nie potrzebują i słuchałam ich. Przepracowałam sześćdziesiąt lat w zawodzie i nigdy, żaden pacjent nie wypowiedział na mnie żadnej skargi.

- Gdybyś wcześniej wiedziała o tych trudach i wyrzeczeniach – dokonałabyś takiego samego wyboru? Zostałabyś pielęgniarką?

- Tak. Podjęłabym taką samą decyzję. Nigdy nie żałowałam mojego wyboru. Takie było moje życzenie i spełniłam swoje zawodowe marzenie. Teraz, gdyby ciało nie odmawiało mi posłuszeństwa, to bym jeszcze pracowała, ale zdrowie już nie te. Tęsknię za moja pracą. Moi dawni pacjenci, jeszcze dziś, gdy się spotkamy, na przykład na rynku lub gdzieś w mieście, zaczepiają mnie, pozdrawiają mnie miło, chwilę ze mną rozmawiają. To jest bardzo miłe.

Historia Genowefy Pacek inspiruje mnie pozytywnie, nie dlatego, że jest ona moją teściową. Chociaż fakt, że ją znam osobiście i wiem jaka jest, czyni ją dla mnie bardziej wiarygodną. Jest to osoba wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka, ciepła, gościnna. Po za tym, gdy się komuś przedstawiam i wypowiadam moje nazwisko, bardzo często mrągowianie pytają mnie o moją teściową i każdy pozytywnie się o niej wypowiada. Jej determinacja i poświęcenie może być inspiracją dla osób, które boją się marzyć oraz spełniać życzenia swego serca. Agnieszka Beata Pacek

 

Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Genowefy Pacek i obejmują czasy jej nauki w szkole pielęgniarskiej oraz pracy zawodowej.

Aplikacja info.mragowo.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Aktualizacja: 10/01/2025 14:26
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo info.mragowo.pl




Reklama
Wróć do