
Z Anną Siwicką spotkałam się w pewnej, mrągowskiej kafejce. Od dawna chciałam z nią porozmawiać, ponieważ jest ona miłośniczką czterech kółek, fanką zabytkowych samochodów i motocykli. U kobiet jest to wyjątkowa cecha. Ma wielkie serce dla osób potrzebujących i naturalnie pochyla się nad drugim człowiekiem. Po za tym rozpiera ją energia, ledwie pomyśli, a już działa. Jest dobrym organizatorem, menadżerem, śpiewa, projektuje wnętrza, a ostatnio podczas akcji charytatywnej dla Michałka, która odbyła się na Mrongoville, debiutowała w roli konferansjerki.
Jesteś rodowitą mrągowianką?
- Nie. Pochodzę z Kętrzyna, a mój mąż pochodzi z okolic Mrągowa i spotkaliśmy się pośrodku, czyli zamieszkaliśmy w Mrągowie. „Wszystkie drogi prowadzą do…” - wiadomo gdzie i jesteśmy tutaj już piętnaście lat. Mamy trójkę dzieci. Jednak sercem jestem cały czas przy Kętrzynie, a z Mrągowem jestem zaprzyjaźniona.
Z zamiłowania jesteś tak zwaną „babą z kierownicą” (śmiech), skąd Ci się wzięła miłość do kółek?
- Już jako dziecko bardzo lubiłam motoryzację. Ojciec zawsze woził mnie do przedszkola motorem SHL - ką. Z nią się wiąże taka historia, że po iluś latach tato stwierdził, że ją sprzeda. Mój mąż znalazł nawet kupca i doszło do sfinalizowania transakcji. Gdy cztery lata temu, pochowałam mojego tatę, powiedziałam do mojego męża: „Ta SHL – ka ma wrócić do domu!” Z nią wiązało się całe moje dzieciństwo. Wyobraź sobie, że mąż odkupił ją dla mnie. Nadal jest na chodzie, odrestaurowaliśmy ją. Potem miałam też wiele przygód za kółkiem samochodu… Nie o każdej mogę publicznie opowiadać (śmiech)...
Tę pasję dzielicie razem z twoim mężem?
- Tak, lubimy podróżować, kochamy motoryzację. Interesujemy się zabytkowymi autami i motocyklami. Kupujemy je, sprzedajemy, remontujemy. Mój mąż robi wszystko, jedynie korzystamy z usług lakiernika. Mój mąż świetnie daje sobie radę. Nieźle się przy tym bawimy! Najfajniejsze jest to, że tę pasję mnożę razem z mężem. To nas bardzo łączy. Jak są wspólne pasje to spaja związki i rodzinę.
A ty dłubiesz w samochodach?
- Nigdy, ale jak w trasie zepsuje mi się samochód to otwieram maskę i działam. Kiedyś miałam takie auto, że na trasie musiałam podnieść maskę. Trzeba było nałożyć jakąś gumę żeby dalej móc jechać i nie było problemu. Dałam radę! W tym zabytkowym samochodzie, który teraz mam, raczej nie dałabym rady, bo maskę muszą podnieść dwie osoby.
Co wolisz bardziej motory czy samochody?
- Wcześniej pasjonowały mnie bardziej motocykle, a teraz samochody. To jest komfort. Wiesz, zawsze mogę kogoś ze sobą zabrać w podróż. Ja mam samochód na sześć osób. Jestem spontaniczna i dla mnie nie ma problemu, po prostu wsiadam samochód, biorę dzieci i jadę kierując, na przykład 1400 kilometrów. Po prostu ja uwielbiam jeździć!
Włączasz muzykę podczas jazdy, jeśli tak, to jakiej słuchasz?
- Uwielbiam słuchać. Dobór muzyki zależy od mojego nastroju. Często włączam rock, bywa, że pojawia się muzyka klasyczna. Niemal każdy gatunek może być puszczony w moim aucie.
Jak jeszcze rozwijacie swoją motoryzacyjną pasję?
- Spotykamy się z innymi zapaleńcami. W tym roku będzie już „III zlot zabytkowej motoryzacji”, który zawsze organizujemy w Dni Mrągowa na Mrongville. W pierwszym roku było piętnaście samochodów, a w tamtym roku było już sześćdziesiąt trzy auta. W tym roku zakładam, że będzie setka. Taki mam cel, odbędzie się on na początku lipca.
Jak go osiągasz, jak docierasz do pasjonatów takich jak ty?
- Tworzymy wydarzenie w Internecie . Jest bardzo dużo grup na portalach internetowych i innych stronach, które lubią zabytkową motoryzację. W okresie Pikniku Country organizujemy zlot amerykańskiej motoryzacji no i będziemy robić takie duże zakończenie sezonu motoryzacyjnego na koniec września. Akurat ten jesienny zjazd chciałabym bardzo rozwinąć nawet na kilka miast. Szczegóły wkrótce… Mam nadzieję, że to dogram. Chciałabym zrobić coś w rodzaju rajdu. Trasa wiodłaby przez Województwo Warmińsko - Mazurskie. Więcej na razie nie mogę powiedzieć… Z uwagi, że jestem fanką zabytkowej motoryzacji uwielbiam „Rajd Koguta”!
„Rajd Koguta”?
- To coś, co sprawia mi wiele satysfakcji! Bardzo lubię organizować spotkania, kocham to, w tę dużą imprezę udało mi się włączyć Mrągowo. Cieszę się, że mam w tym swój udział, na początku nie wydawało mi się to możliwe…
Jak to się rozwijało od pomysłu - w kierunku jego realizacji?
- To chyba będzie największa impreza w Mrągowie. Pierwszy raz taka wielka, motoryzacyjna. W tamtym roku, przy pomocy władz miasta, zgłosiłam projekt zmierzający do tego, aby meta „Rajdu Koguta” odbyła się w Mrągowie. By to osiągnąć wszystko zaplanowałam. Władze miasta, nie wiedząc dokładnie z czym mają do czynienia, weszły w to. Podstawiłam, moje zabytkowe auto pod Urząd Miasta, nagrałam w nim pana burmistrza i wysłałam ten filmik zgłoszeniowy do organizatorów „Rajdu Koguta”. Najpierw wyłoniono cztery miasta, potem sprawdzano zaplecze pod kontem, „gdzie im będzie jeździć najlepiej” i wybrali nasze Mrągowo. Rajd startuje z Oławy, kilka dni później będą przejeżdżać przez metę, która znajduje się u nas w Mrągoville. Zaczynamy trzydziestego pierwszego maja, a kończymy drugiego czerwca. Przez ten czas odwiedzi nas około dwa i pół tysiąca pojazdów zabytkowej motoryzacji! Każdy egzemplarz musi mieć powyżej trzydziestu pięciu lat i być na chodzie.
I jakie pojazdy zobaczymy?
— Wszystko, różne cudeńka! Między innymi rowery – składaki, motorynki, zabytkowe motocykle, samochody osobowe, ciężarowe, autobusy - wszystko, wszystko zabytkowe! Choć na Mrongoville będzie meta, każdy będzie musiał zostawić swoje auto tam, gdzie ma bazę noclegową. Już nie ma wolnych miejsc w Mrągowie i okolicy na ten czas. Ludzie rezerwują sobie miejsca za Kętrzynem. Nasze miasto prawdopodobnie odwiedzi kilka tysięcy osób.
Duże wydarzenie. Prowadzisz własną działalność, masz wiele dodatkowych aktywności w swoim życiu i jeszcze zaczęłaś organizować akcje charytatywne…
— Tak. W tamtym roku zrobiłyśmy akcję charytatywną dla chorego chłopca z Kingą Tafel oraz z Julia Żelazek. Zbieraliśmy pieniądze dla Jasia z Kętrzyna na leczenie. Wówczas udało się uzbierać dziesięć tysięcy złotych. W tym roku, w czasie akcji dla małego Michałka, byłam nie tylko organizatorem ale i konferansjerem razem z Magdaleną Prusińską (to był mój debiut), zebraliśmy ponad czternaście tysięcy! Udało nam się zorganizować to wydarzenie w bardzo krótkim czasie, bo trwało około trzech tygodni. Najpiękniejsze jest to, że nikt mi nie odmówił pomocy, wsparcia, zaangażowania. Ludzie sami się do mnie zgłaszali, dawali nam przedmioty, obrazy, książki, vouchery. W trakcie trwania tej akcji ludzie jeszcze donosili rzeczy na licytacje.
Siła tkwi w ludziach z miasta i twoich znajomych?
— Tak, mam tak zorganizowanych przyjaciół i znajomych. Specjalnie na to wydarzenie, tydzień przed, dziewczyny malowały obrazy na Mrongoville i między innymi śpiewała dla nich moja koleżanka. To była taka niespodzianka, a potem za mikrofon chwytali już wszyscy. Lokalni przedsiębiorcy i osoby prowadzące własną działalność - dali mi bardzo dużo voucherów. Wsparły mnie również różne instytucje, na przykład: Powiatowa Biblioteka Pedagogiczna w Mrągowie, Młodzieżowy Dom Kultury, Kościół Zielonoświątkowy i wiele innych. Starałam się do wszystkich, po wydarzeniu indywidualnie dotrzeć i im podziękować. Nie spodziewałam się takiego ogromu ludzi, takiego zaangażowania. Myślałam, że na Mrągoville niewielu ludzi dotrze. Okazało się, że frekwencja była duża. Już w planach mamy kolejne wydarzenia.
Mrągowianie, pomimo trudnych czasów, są hojni?
Ta akcja pokazała mi, że przede wszystkim: mogę liczyć na ludzi. Niesamowite jest to, że nikt mi nie odmówił, nikt mnie nie pogonił, że ludzie są hojni. W trakcie wydarzenia uzbieraliśmy niemal całą kwotę potrzebną dla chorego Michałka i ktoś mnie jeszcze, po akcji pytał ile brakuje, bo chciał wpłacić jeszcze pieniądze.
Pochodzisz z Kętrzyna jak postrzegasz lub postrzegałaś Mrągowo?
- Gdy byłam jeszcze nastolatką, z uwagi na to, że mieszkałam jakieś dwadzieścia pięć kilometrów stąd, przyjeżdżaliśmy tu na Piknik Country i wtedy myślałam, że w Mrągowie mieszkają sami biznesmeni, że jest to tak bogate miasto, bo jak w mieście może być tyle jezior! Zawsze tutaj był inny styl ubioru… Wtedy, myślę, że cała Polska postrzegała Mrągowo jako metropolię. Do dnia dzisiejszego, jeśli ktoś ze mną rozmawia, mawiam: „Oczywiście, przyjedźcie do metropolii”. Do tej pory używam takiego stwierdzenia. Oczywiście dziś wiem, że nie jest tak, jak myślałam o tym będąc nastolatką (śmiech)…
Myślę, że trochę takie złudzenie podsycał fakt, że w czasach, gdy Piknik Country był najbardziej popularny, w okolicy nie było żadnych imprez. Telewizja transmitowała i promowała kilka festiwali w Polsce, a my zachłysnęliśmy się Ameryką po transformacji ustrojowej. Do Mrągowa, na Piknik Country przyjeżdżali fani różnorodnej muzyki. Przybywali na wydarzenie, tylko dlatego, że coś się działo. Dziś w każdym tygodniu, w sezonie, niemal w każdym mieście coś się dzieje… Wówczas Mrągowo było miejscem, gdzie w tym czasie należało być…
- Pamiętam, że z uwagi na to, że zjeżdżali się tu ludzie z całej Polski, Mrągowo pękało w szwach. W tamtym czasie miałam Audi 90 Quttro, a poszedł nam kolektor wydechowy i z tłumika wydobywał nam się ogień. Nas trzymali, ja gazowałam - paliłam gumę – a z tyłu szedł ogień! Był przy tym taki huk, że każdy uciekał! Nigdy nie zapomnę, jak na przeciwko ratusza, obok kiosku, zatrzymali nas turyści, a my byliśmy w aucie. Wyobraź sobie, że trzymali nasz samochód, dodaliśmy gazu i chłopak skoczył na główkę na chodnik, bo się wystraszył, że my ruszyliśmy. Szaleństwo! To utkwiło w mojej pamięci. W Piknik Country działy się kiedyś różne rzeczy, niekoniecznie zgodne z przepisami, na przykład jeździliśmy na dachu lub szyba była odkręcona w drzwiach i na niej siedziałam. Robiliśmy sobie zdjęcia z policjantami, którzy próbowali nad tym jakoś zapanować (śmiech). Teraz byłoby to nie do pomyślenia, byliśmy młodzi… Na tę chwilę Mrągowo jest moim miejscem, gdzie lubię bardzo spędzać czas i być.
Czy masz już swoje miejsce na ziemi, jak miałoby wyglądać twoje miejsce szyte, na twoją miarę?
- Dla mnie najważniejsze jest mieć wokół siebie swoją rodzinę, na którą zawsze mogę liczyć. To jest piękne, że to mam. Nieważne gdzie jesteśmy, jak daleko od siebie, to czuję tę naszą, wzajemną więź i wsparcie. Jestem też wygodna i muszę mieć przestrzeń dla siebie. Nie mogę być ograniczona i nie dam się ograniczyć. Realizuję to wśród mojej rodziny, mojej pasji i w moim domu i fascynuje mnie fakt, że właśnie tutaj będzie meta „Rajdu Koguta”!
***
Z Anną Sawicką poruszałyśmy jeszcze wiele wątków, ale ten, motoryzacyjny był przewodnim. Potem, przesłałam jej link do piosenki Marii Sadowskiej „Baba za kierownicą” i spodobała się jej, bo moja rozmówczyni kieruje nie tylko czterema kółkami. Wiele rzeczy i spraw prowadzi i organizuje, jest rozpędzona i nieźle radzi sobie na życiowych zakrętach. Nie każdemu może być z nią po drodze, nie każdy może dotrzymać jej tempa, lecz nie da się jej zignorować i czasem jest jak w tej piosence:
„Wszyscy trąbią, wszyscy krzyczą:
- Baba za kierownicą!”
Z kętrzyńsko – mrągowską „babą za kierownicą” - Anną Siwicką, warto wyruszyć w trasę lub spotkać się z nią na trasie jakiegoś rajdu zabytkowych pojazdów. Mieszkańcy naszego regionu, będą mieli niedługo taką okazję, między innymi w czasie finału „Rajdu Koguta”. Zapraszamy. Agnieszka Beata Pacek.
Zamieszczone zdjęcia pochodzą z prywatnego profilu Anny Siwickiej na FB i zostały zamieszczone za jej zgodą.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie