
Jako fan nieodżałowanego Stanisława Barei, wiele sytuacji życiowych oglądam przez pryzmat prześmiewczej twórczości Mistrza.
Jedną z obowiązkowych pozycji, które - gdy tylko pojawiają się na ekranie - nie odpuszczam są "Zmiennicy". Choćby przez mnogość powtórek, którymi się delektuję, normalnym jest, że cytuję fragmentami - niczym serialowa pani Lusia Oborniaka - przy każdej nadarzającej się okazji. Mam tak oczywiście nie tylko z serialem o perypetiach Kasi vel Mariana i Jacka. Kiedy jednak zobaczyłem na fejsbukowym profilu Informacje z Mrągowa i okolic pewnego "niusa" od razu przypomniała mi się scena z odc. 12 ("Obywatel Monte Christo"). W skrócie: reżyser Barewicz (w tej roli Zdzisław Wardejn) dostał w "nagrodę" mercedesa, jednak na trasie Poznań-Warszawa "gablota" odmówiła posłuszeństwa (bez szczegółów, bo nie to jest tu ważne). Para z taksówki zabrała niektóre części i ruszyła dalej w drogę, ale potem reżyser zdecydował, żeby zabrać wszystko co się da, a "resztę zostawić sępom na pożarcie". Po powrocie okazało się jednak, że sępy zjawiły się wcześniej.
I chociaż sam Bareja nie żyje od 36 lat, sępy mają się dobrze. Ostatnio dały o sobie znać, kiedy "trafiły" uszkodzone, stojące na poboczu autko pewnej Białorusinki, która pod koniec stycznia miała kolizję między Woźnicami a Olszewem w powiecie mrągowskim. Podróżująca z małym dzieckiem kobieta musiała przerwać swoją podróż, a kiedy po kilku dniach wróciła - zastała swój samochód rozszabrowany. Nie wiadomo, czy - podobnie jak w "Zmiennikach" - sępy przyjechały traktorem albo ciężarówką, wiadomo za to, że... Bareja jest wiecznie żywy.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie