
Dla większości z nas kończą się już wakacje. Są jednak tacy, dla których jesień jest początkiem urlopów i możliwością ogrzania się w cieplejszych stronach świata. Dariusz Dąbrowski i jego żona Krystyna, wraz z przyjaciółmi konsekwentnie zwiedzają świat. Ich pasja jest realizowana w praktyce. Staje się to możliwe, dzięki zdobytemu już doświadczeniu, starannym przygotowaniom, planowaniu i pogłębianiu wiedzy o odległych krajach oraz oszczędnościom. Dąbrowscy realizują swoją pasję, przy ograniczonym budżecie. Starają się nie korzystać z biur podróży, ani nie zatrudniać przewodnika. Korzystają z różnych środków transportu, przewoźników, odkrywając świat i nieznane kraje. W tej rozmowie usłyszymy o wyjeździe na Malediwy oraz do Sir Lanki (Cejlonu).
Jak się przygotowaliście do tej podróży?
- Najczęściej jeździmy z naszymi znajomymi i mamy to już wypracowane. Sprawdziliśmy to już jakiś czas temu, że tanimi liniami lotniczymi, można dolecieć do Abu Zabi. To jest lotnisko w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, z których rozpościera się sieć linii lotniczych w różne strony całego świata. Wcześniej, z tego lotniska wyruszyliśmy do Uzbekistanu, Gruzji, Omanu. To były bardzo ciekawe i fajne kierunki. Planując kolejną naszą podróż okazało się, że właśnie z Abu Zabi możemy dostać się do Kolombo, stolicy Sri Lanki.
Czym się przemieszczaliście z miejsca na miejsce, będąc już w krajach docelowych?
- Plan był taki, jak zazwyczaj: wynajmujemy samochód i ustalamy sobie wcześniej jakieś punkty docelowe, które chcielibyśmy zobaczyć, odwiedzić. Zdarza się, że nasze plany korygujemy już na miejscu. Czasem na mapie coś wygląda, że jest łatwe do osiągnięcia, do zrobienia, a później okazuje się, że przejechanie stu kilometrów nie zajmuje godziny, tylko znacznie więcej. Bywa, że trzeba na to stracić pół dnia, a czasu niestety nie mamy rozciągniętego, tylko zawsze jest on ograniczony. Musimy się trzymać w jakiś ramach. Naszym celem jest: żeby się przemieszczać, zobaczyć coś ciekawego, fajnego i odpoczywać.
Co wiedzieliście o Sri Lance przed wyjazdem?
- Kojarzyła się ona prze de wszystkim z uprawą i produkcją herbaty. Stara nazwa kraju przecież brzmi: Cejlon – przypomina nam popularną herbatę cejlońską.
Skąd taki wybór? Dlaczego akurat tam tym razem się udaliście?
- W naszym przypadku, zazwyczaj jest to traf losu oraz chęć zobaczenia i poznania ponownie nowej kultury, która tym razem była skoncentrowana na buddyzmie. Sir Lanka jest bardzo buddyjska… Chcieliśmy zobaczyć jak to wygląda, doświadczyć i poznać ludzi. Zobaczyć ich tryb życia, sposób zachowania, zwyczaje…
Co takiego zaciekawiło was w Sir Lance?
- Można było tam zwiedzić bardzo wiele kościołów i świątyń innych wyznań, które jako różne denominacje religijne, potrafią ze sobą żyć i współgrać na co dzień. Odwiedziliśmy takie miejscowości, gdzie na jednej ulicy, dosłownie kilkadziesiąt metrów od siebie, znajdowały się zarówno hinduistyczna świątynia, buddyjska oraz Kościół Katolicki i jeszcze jakieś inne, których nazwy nie znaliśmy. Nikomu to nie przeszkadzało. Oczywiście nie chodzi tu o porównywanie i równanie różnych religii i kultur, bo to są sprawy i rzeczy odmienne.
Czyli nie zauważyłeś jakiś antagonizmów religijnych, konfliktów i tarć?
- Raczej nie... Zdaję sobie sprawę, że Sir Lanka jest jeszcze nie do końca stabilnym państwem. Jak się coś dzieje w kraju niedobrego, to mówią, że i przedstawiciele tych denominacji potrafią skakać sobie do oczu. Dzieje się to wówczas, gdy zabraknie wewnętrznej kontroli w państwie i nie ma względnego spokoju.
Ponadto, kraj ten jest bardzo różnorodnie ukształtowany pod względem geograficznym. Wokoło rozpościera się Ocean Indyjski, wybrzeże jest pokryte przepiękną zielenią. Dotyczy to zarówno fauny, jak i flory. W niektórych rejonach Sri Lanki żyją dziko słonie, dla europejczyków jest to atrakcją. Jedziemy samochodem, a one wychodzą na ulicę, to robi wrażenie.
Co jeszcze was zaskoczyło?
- Zaskoczyła nas też stolica kraju Kolombo. Można tu już „liznąć” Indii. Ulice aż kipią od tej kultury, są charakterystyczne i barwne. Hinduiści i buddyści są niemal wszędzie obecni. Zdziwiło mnie to, że byli to ludzie bardzo mili, gościnni i uśmiechnięci.
Czy nie jest to uśmiech komercyjny?
- Podróżujemy już od lat i zbliżamy się do liczby pięćdziesięciu odwiedzonych przez nas krajów na świecie, więc z tym uśmiechem wiąże się nie tyko postawa wobec potencjalnego klienta. Widzimy to, że tam gdzie na co dzień jest więcej słońca - tam mieszkańcy - są bardziej radośni, a ich uśmiech jest bardziej naturalny.
Jak już wspominałeś, w czasie tej podróży odwiedziliście również drugi kraj?
- Polecieliśmy na niedaleko położone Malediwy. To okazało się moim spełnionym marzeniem, które wcześniej wydawało się być nieosiągalnym dla mnie, przy zakładanym, niskim budżecie. Po za tym tam, z roku na rok, wody podnoszą się wokół lądu i Malediwy są stopniowo zalewane. Mówi się, że ten kraj może zniknąć z mapy świata w ciągu około dwudziestu pięciu lat. Tym bardziej chciałem je zobaczyć. Od paru lat, przyglądając się innym podróżnikom, dowiedziałem się, że można to zrobić i to w całkiem niewygórowanym, jak na takie miejsce, budżecie.
Na Malediwach zachwyciła mnie przyroda jeśli chodzi o jej niecodzienność i koloryt fauny i flory. Niektórzy twierdzą, że jest to numer jeden, inni typują, że to miejsce, mieści się w pierwszej trójce pośród najlepszych na świecie. Dla mnie trudno jest do tego się ustosunkować, bo jeszcze za mało państw odwiedziłem…
Około pięćdziesięciu krajów, to za mało?
- Tak. Gdy się złapie bakcyla i ma się pasję do zwiedzania świata, to jest to jeszcze za mało… Natomiast, zawsze szukałem inspiracji. Czytałem książki podróżnicze, oglądałem Vlogi (dzienniki wideo), na kanale YouTube i wiem, że są ludzie, którzy odwiedzili już ponad sto państw. Niektórzy z nich nawet sto sześćdziesiąt. Naprawdę zostało im już mało do poznania i zobaczenia na świecie i to oni „topują” te Malediwy, więc na razie bazuję na ich opinii.
Dla mnie i mojej żony, pobyt tam był niesamowitym i pięknym doświadczeniem. Wchodząc do wody, aż śpiewałem z radości. Mam na to dowód w postaci nagranego filmiku, ale zdjęcia i filmy nie oddają tego rzeczywistego piękna. To otocznie, kolorystyka, zapiera dech w piersiach i jest zadziwiająca. Jestem wierzącym człowiekiem i właśnie tam doświadczyłem, jak Bóg to cudownie stworzył. Człowiek by tego tak nie namalował.
Mówisz o pięknych rzeczach, spełnieniu podróżniczego marzenia, a co było trudnością w czasie tego wyjazdu?
- Mieliśmy taką nieco nieprzyjemną przygodę. W planach był przelot z Kolombo do Male – stolicy Malediw. Miało być tanio i szybko. Zakupując bilety, będąc jeszcze w Polsce, na stronie dobrego przewoźnika linii Emiratów Arabskich, nie mogliśmy zapłacić za nasze bagaże. Cały czas czytaliśmy informacje, że opłatę za nadawany bagaż możemy uiścić tylko na lotnisku. Zaskoczeniem było dla nas, że za same bagaże musimy zapłacić, więcej niż kosztował nasz bilet na samolot. Było to dla nas i dla innych pasażerów, bardzo irytujące, zwłaszcza, że dysponowaliśmy niedużym budżetem.
Jednak to nie była nasza pierwsza podróż i zawsze coś, gdzieś w ten sposób nas zaskakuje, trzeba być przygotowanym na takie nagłe wypadki. Musisz mieć coś w zanadrzu. Nie da się inaczej. Nie polecam nikomu jechać z pieniędzmi „na styk”. My sobie zakładamy ile możemy wydać, ale nie zawsze nam się to udaje. Zdarzało nam się też, że z tego wyznaczonego budżetu zostawały nam jakieś pieniądze i wtedy przeznaczaliśmy je na dodatkowe atrakcje by zwiedzić, doświadczyć i zobaczyć nieco więcej niż nam to było potrzebne.
Z zawodu jesteś kucharzem jaką najsmaczniejsza potrawę spożyłeś w czasie tej podróży?
- W Sri Lance i Malediwach, to wiadomo, że jemy owoce morza, najróżniejsze, na dodatek fantastycznie podane. Wszystko jest świeżutkie. Ocena Indyjski jest bardzo bogaty w te smaczne dary. Dla mnie i dla Krysi, atrakcyjne były owoce i jeszcze raz owoce. Zjadaliśmy się papają, mango… Próbowaliśmy owoców z najróżniejszych miejsc, o najróżniejszych kształtach i kolorach. Spróbowałem owocu o nazwie „dragon fruit”, który występuje w dwóch kolorach i jego wygląd przypomina łuskę smoka. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, że można spróbować takich owoców jak „jackfruit”. Odważyłem się też skosztować „duriana”. Ten owoc słynie z nieprzyjemnego zapachu. Z powodu jego woni, w wielu hotelach jest zakaz wnoszenia tego owocu. Mówi się, że pachnie on bardzo brzydko i obrzydliwie smakuje. Pojechaliśmy do takich ludzi, którzy hodują te owoce i spróbowałem. Zapewniłem właściciela, że zapłacę za cały owoc, nawet jeśli go nie zjem. No i pan wybrał go dla mnie. Z tym zapachem dało się wytrzymać. Uważam, że jest to bardzo fajny owoc i smaczny. Jest on niepowtarzalny i nieporównywalny ze znanymi mi owocami, więc trudno go opisać. Zjedliśmy go całego…
***
Opowieści Dariusza Dąbrowskiego oraz jego żony, mogłabym słuchać wielokrotnie. Na taki tryb podróżowania, nie każdy by się odważył, ponieważ wymaga on wyjścia z osobistej strefy komfortu i podjęcia pewnej dozy ryzyka. Jednak ci podróżnicy, widzą i doświadczają więcej niż mogą to zaoferować atrakcje przewidziane przez biura podróży. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz, będę mogła przybliżyć państwu wspomnienia z wyjazdów w różne strony świata namalowane przez pryzmat podróży Dąbrowskich - mieszkańców naszego miasta. Agnieszka Beata Pacek.
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum D. i K. Dąbrowskich.
Zachęcamy również do lektury poprzedniej rozmowy z Dariuszem Dąbrowskim
Rozmowy o podróżach z Dąbrowskimi – cz. I. - wiadomości Mrągowo
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie