
To miał być wspólny wyjazd z zaprzyjaźnionym gronem do muzeum i na obiado-kolację. Nie wiedziałam czego się mam spodziewać bo w ostatnim czasie zwiedzałam już muzeum z czasów PRL–u jak również 19–wiecznej Polski. Jednak nasz przewodnik Aleksander Puszko zadziwił mnie i moich towarzyszy.
Zajechaliśmy do Muzeum Ziemi Mazurskiej towarzyszyła nam piękna jesień rozjaśniana popołudniowym słońcem. Zwiedzanie zaczęliśmy od parku i miejsca w którym mieszkali niegdyś jego właściciele. Nagle przenieśliśmy się czasie i zapoznaliśmy się z kilkoma rodzinami. Nasz przewodnik opowiadał nam historię poprzez pryzmat osób zamieszkujących w różnych okresach te tereny i jego okolice. Poznawaliśmy priorytety rodzin mazurskich i zaczęliśmy rozumieć dlaczego i jak żyli. Czym tętniła ich codzienność, co było dla nich najważniejsze? Odpowiedź była prosta choć nieoczywista. Najważniejsi byli małżonkowie i ich dzieci, Bóg i praca, wykształcenie i kreowanie swojego przeznaczenia, mądrość życiowa i ludowa. Zwiedzając dyskutowaliśmy już nie nad samą historią ale nad sensem ludzkiego bytu, naszych wartości i jak o nie dbamy.
W pewnym sensie poznaliśmy zwykłych i niezwykłych ludzi, którym można było pozazdrościć podejścia do niektórych ważnych spraw. Uczyliśmy się o tym co scalało rodziny tak jakby od kuchni. Później nasz przewodnik zaprosił nas do restauracji, która była jak dom kogoś bliskiego. Zasiedliśmy przy jednym stole a on snuł soją opowieść o mazurskich potrawach, o tym jak je podawano, spożywano i kosztowaliśmy dań jego żony. Posypały się historie rodzinne, wspomnienia dotyczące tradycji świątecznych, domowych specjałów. Ktoś powiedział, że w tym miejscu poczuł się jakby był na urodzinach u swojej mamy a inny jak u cioci. Wszyscy czuliśmy się jak jedna rodzina posadzona przy starym, pięcioblatowym stole. Momentami nie jadłam, milczałam wsłuchując się w piękno rodzinnych opowieści. Zapomnieliśmy o tym, że jesteśmy na terenie muzeum. Obserwując zebranych poczułam się jak w filmach, w których właściciel włoskiej knajpki zamyka wieczorem restaurację i wraz z rodziną oraz z przyjaciółmi gotują, razem nakrywają do stołu, rozmawiają i zasiadają przy wspólnym stole właśnie w tym lokalu,w którym pracowali cały dzień.
Co sprawiło, że tak dobrze się poczuliśmy? Wpłynął na to tandem jaki stanowili małżonkowie goszczący nas w muzeum, moi towarzysze oraz rodzinne wspomnienia. Był jeszcze jeden ważny składnik, każdy z nas dołożył starań aby tego dnia wygospodarować czas na to spotkanie. Zastanawiam się w jaki sposób współczesne rodziny umacniają się, pogłębiają swoje więzi? Czy w ogóle do tego dążą? Może i dla tych osłabionych, rozpadających się dobrym lekarstwem byłoby: wspólne spożywanie posiłków, rozmowy i wzajemne słuchanie, wzmacnianie wiary, tworzenie razem nowych tradycji i pielęgnowanie ważnych elementów przeszłości? W moim domu stół przy, którym zasiada rodzina i goście, jest najważniejszym meblem. Jednak ten stary, dębowy, solidny mebel nie byłby przydatny gdybyśmy z niego wspólnie nie korzystali chowając się po kątach naszego mieszkania, zbyt zajęci sobą. Dziś przypomniałam sobie, że bliscy ludzie i dbałość o nich jest jedną z najważniejszych wartości o które należy dbać. (ABP)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie