
Refleksja na 35 – lecie Zboru Kościoła Zielonoświątkowego w Mrągowie
Przeprowadziłam się do Mrągowa w 1993 roku. Wówczas zbór Kościoła Zielonoświątkowego, w tym mieście, liczył sobie dopiero 3 latka. Protestantką byłam już od kilku lat, więc naturalne dla mnie było, że po przeprowadzce, trafię do tej chrześcijańskiej społeczności. Pochodząca z warmińskiego Biskupca, młoda dziewczyna, po drodze mieszkająca, przez siedem miesięcy, w stolicy Warmii i Mazur - szukała swego miejsca na ziemi…
Nigdy nie lubiłam dużych miast. Gdy mój przyjaciel opowiadał mi o Mrągowie pomyślałam sobie: „Nie założyłam jeszcze rodziny, nie mam dzieci, cóż stoi na przeszkodzie, by pozostawić za sobą Olsztyn, moją pracę, która nie była tą wymarzoną i zacząć od nowa w mieście położonym nad jeziorem Czos?” Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Muszę przyznać, że mój kolega przedstawił mi ten region nieco tak, jak to było to opisane w „Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego. Mrągowo było mi wyrysowane jak te „szklane domy”. Raj na ziemi. Praca w zasięgu ręki, dach nad głową i przyjaźni ludzie. Po modlitwie, podjęłam ostateczną decyzję. Spakowałam mój niewielki dobytek, który ktoś wcześniej podwiózł mi do miasta i w umówionym czasie, wsiadłam do pociągu relacji Olsztyn – Mrągowo. O ile dobrze pamiętam, na stacji docelowej, na której mieli czekać moi koledzy z kościoła, miałam być około godziny 16-17–tej.
Pamiętam zbyt szybki zmrok, wysokie zaspy, mieniące się w świetle latarń. Nikt na mnie nie czekał na dworcu w mieście, którego nie znałam. Nie było wtedy telefonów komórkowych, nie miałam ze sobą żadnego adresu. Stałam i zastanawiałam się: „Co ja teraz mam zrobić?” Miałam dwadzieścia jeden lat i na początku mojego, drugiego życiowego startu, nie wiedziałam jak ruszyć z miejsca. Było bardzo mroźno i robiło się coraz później, nie grzeszyłam nadmierną ilością gotówki przy sobie. Postanowiłam ruszyć za grupą osób wysiadających w stronę jakiegoś bliżej nieokreślonego centrum miasta. W końcu kolejna z osób, zaczepionych przeze mnie, skojarzyła gdzie spotykają się „zielonoświątkowcy” i pokazała mi którędy mam iść do Kina Mazur (obecnego budynku gdzie mieści się Rossman). Droga biegnąca obecną Ulicą Skłodowską i wzdłuż stadionu wydawała mi się nie kończyć. Sfrustrowana, jakoś dotarłam do celu i znowu nie zastałam nikogo. Witały mnie tylko światła latarń, zaspy, nieliczni przechodnie i mrok. Dzięki Bogu, po dłuższej chwili, zobaczyłam w oddali sylwetkę mężczyzny z gitarą na plecach. To był jeden z moich kolegów, który miał mnie odebrać na dworcu. Chłopcy po prostu zapomnieli o moim przyjeździe. Młodość!
Zaopiekowano się mną i za dnia Mrągowo było już bardziej mi przychylne, choć nie od razu znalazłam pracę i przez jakiś czas byłam osobą bezrobotną. Jednak jak Kwiatkowska z „Czterdziestolatka” zawsze byłam: „Kobietą pracującą i żadnej pracy się nie bałam”. Więc imałam się różnych prac dorywczych, zanim znalazłam stałą pracę. Pierwsze moje stancje również nie były trafionymi wyborami. Z czasem pokochałam to miasto, a ono mnie przygarnęło i teraz jest moim miejscem na ziemi, szytym na moją miarę. Społeczność Kościoła Zilonoświatklowego w Mrągowie zaopiekowała się młodą dziewczyną próbującą zakotwiczyć się gdzieś na dużo dłużej... Zbór pod względem wyznaniowym odpowiadał mi, czczono tu Boga, mogłam w nim praktykować swoja wiarę w Jezusa, który za mnie umarł i zmartwychwstał dla mojego zbawienia. W kościele, na początku dwie „przyszywane ciocie” matkowały mi. Zapraszały mnie na niedzielne obiadki, dbały o to, by było mi ciepło... Mięliśmy zacną młodzieżówkę z którą organizowaliśmy ewangelizacje, biwaki, różne wydarzenia i bardzo angażowaliśmy się w sport. Wspólnie graliśmy w siatkę czy też koszykówkę organizowaliśmy sobie ogniska i spływy kajakowe. Z czasem tutaj zaręczyłam się i wyszłam za mąż. Ślub braliśmy w gościnnym Kościele Ewangelicko – Augsburskim, gdyż nasz zbór, zanim się wybudowaliśmy, często zmieniał wynajmowane sale.
Potem urodziły się moje dwie córki, które uczęszczały na szkółki niedzielne i kościelne spotkania młodzieżowe. Jako wspólnota osób wierzących dojrzewaliśmy. Z zapoznanego przeze mnie trzylatka, nasz zbór, na moich oczach wzrastał. Stawał się nastolatkiem, dwudziestolatkiem i nabierał szlifów. Nasz kościół doświadczył też okresu dorastania i nauki. Czasem boleśnie odczuliśmy, jak to jest odpowiedzialnie funkcjonować, nie tylko jako chrześcijanie ale i jako mieszkańcy Mrągowa i jego okolic. „Żelazo ostrzy się żelazem, a człowieka człowiekiem” (Przypowieści Salomona 27,17;). Jedni odchodzili, inni przybywali, a jeszcze inni po prostu wytrwali. Byli i są nadal. W moim kościele zyskałam też wiernych kilku przyjaciół. Popełniliśmy wiele błędów, ale mieliśmy też za sobą, dzięki Bogu, liczne sukcesy. Dziś, naturalnie jesteśmy częścią tego pięknego miasta. Razem organizowaliśmy pewne wydarzenia, eventy, akcje charytatywne czy też koncerty.
W trzydziestą piątą rocznicę powstania mojego zboru, widzę tę młodą 21- letnią dziewczynę, która znalazła odpowiednik szklanych domów, w realnym życiu i nie została oszukana, nie była to zwodnicza mrzonka. Choć początek był trudny, a moje ukochane mrągowskie kamieniczki są nierówne - wyszliśmy i stale wychodzimy na prostą, po niejednej bolesnej burzy, a to nas wzmacnia. Stale mam nadzieję i wiarę, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Bo „jeśli Bóg jest z nami, to któż przeciwko nam?” (List do rzymian 8,31) Tak, jak Martin Luther King mogę powiedzieć: „Mam marzenie…” i wiem, że pozytywne zmiany się dokonają, choć w trudzie i poświęceniu. Jestem wdzięczna Bogu, że razem, z moją społecznością, mogłam doświadczyć też spełnionych marzeń, że wciąż tu jestem. Nie żałuję i wiem, że warto było podjąć to ryzyko i tu przyjechać. Agnieszka Beata Pacek.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie