
Józef Maciejewski wie, że jak święta Bożego Narodzenia, to tylko na Mazurach. Wójt Gminy Sorkwity nie kryje, że tylko u nas działa Magia Świąt. Z dzieciństwa przypomina sobie wizyty... Gwiazdora, który zstępował z nieba i rozdawał prezenty. Podkreśla, że kiedyś czekało się cały rok na prezenty, przez co miało się do nich większy szacunek.
Boże Narodzenie to czas szczególny. Bardzo różnią się święta teraz u rodziny Maciejewskich od tych, które pamięta Pan z dzieciństwa?
– Pochodzę z miejscowości Gąsawa, która jest położona na styku Wielkopolski i Kujaw, więc pewne odmienności występują. Na przykład na Mazurach przychodzi Mikołaj, który w moich rodzinnych stronach nazywany był Gwiazdorem, bo odwiedzał domostwa kiedy pojawiała się Pierwsza Gwiazdka. Tak nam przekazywano w dzieciństwie, kiedy w to przyjście Mikołaja jeszcze wierzyliśmy. Pamiętam jak z bratem wychodziliśmy przed dom i czekaliśmy aż zaświeci pierwsza gwiazdka. Oczami wyobraźni widzieliśmy jak Gwiazdor schodził po drabinie z nieba i odwiedzał nasze domy.
Warmia i Mazury to region, w którym mieszkańcy praktycznie wszyscy skądś przybyli, autochtonów została garstka, dlatego te zwyczaje, także świąteczne, zostały w jakiejś części poprzyjmowane z innych regionów i kultur. W moich stronach nie było kutii, a na Kurpiach, z których pochodziła rodzina mojej żony czy nawet na Mazurach to jedna z potraw wigilijnych. Mimo, że to raczej wschodni zwyczaj. Poza tym były też podobieństwa, przede wszystkim dwanaście potraw na stole.
Mikołaj czy też Gwiazdor zawsze trafiał u Pana z prezentami?
– Tak, zawsze. Czekało się na ten jeden dzień w roku, by potem te prezenty szanować cały rok. Dzisiaj jest inaczej, okazji do dawania prezentów jest zdecydowanie więcej, co widzę po swoich wnukach. Urodziny, imieniny i wiele innych okazji po drodze, a za naszych czasów apogeum prezentowania było właśnie Boże Narodzenie i Wigilia. Być może dlatego tak to pamiętamy. Na tych prezentach uczyliśmy się też w pewnym sensie oszczędności, ponieważ często w domach się nie przelewało i mieliśmy większy szacunek do wszystkiego, w tym do zabawek.
Do którejś z tych bożonarodzeniowych tradycji ma Pan szczególny sentyment?
– Chyba jak u wszystkich to jest ten moment, kiedy zasiadamy do wigilijnego stołu z całym tym anturażem, siankiem pod obrusem, potrawami i odświętnym ceremoniałem. Tworzy się wtedy niezwykła atmosfera, którą wyniosłem jeszcze z domu rodzinnego. Moi rodzice przywiązywali wagę też do tego dodatkowego nakrycia. Bardzo często to nakrycie u nas było wykorzystywane, ponieważ mój śp. Tato było społecznikiem i w zasadzie nie było Wigilii, byśmy kogoś z osób samotnych nie zapraszali.
Czyli to puste miejsce przy stole wciąż Państwo zostawiacie?
– Dokładnie tak. To zwyczaj, który był nie tylko w naszym domu, ale też w domu rodzinnym mojej żony.
Żona może liczyć na Pana w kuchni w tym gorącym przedświątecznym okresie?
– Ja się raczej do kuchni nie palę. Ale moja żona znakomicie gotuje i piecze, dlatego ja się zajmuję logistyką zakupów. Z racji tego, że specjalnie się do kuchni nigdy nie garnąłem, żona pewnie nie bardzo by mnie tam nawet tolerowała. Ozdabiam w tym czasie dom na zewnątrz, ubieram choinkę i oczywiście pomagam przy nakrywaniu do stołu i prostych pracach, ale bez wtrącania się w kulinaria.
Tegoroczne święta znów w gronie rodzinnym?
– Staramy się, by ten czas spędzić z dwójką naszych dzieci - Marcinem i Martą - zięciem oraz wnukami Zygmuntem i Mieczysławem. Tak jest od lat. Byliśmy kilka razy w Warszawie, ale okazuje się, że tam ta magia świąt nie działa. Córka przyjeżdża wtedy z rodziną na nas, bo nie ma to jak święta na Mazurach.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie